Tomasz Otocki, PL DELFI: Dlaczego bliskie są Panu idee socjaldemokratyczne, skoro na Łotwie właściwie partie lewicy się nie liczą?

Mieczysław Truskowski: Te poglądy są mi rzeczywiście bliskie. W Dyneburgu – drugim co do wielkości mieście – jest bardzo dużo problemów społecznych. Po pierwsze: bezrobocie wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Po drugie: mamy bardzo wielką przepaść między bogatymi a biednymi, nawet większą niż w Rydze. A z wytworzeniem się klasy średniej wciąż są problemy. Niby dla rządzących to jest ważne, bo klasa średnia to podstawa funkcjonowania państw w Unii Europejskiej, ale to wciąż nie wychodzi. 

Powiedział Pan, że w Daugavpils jest gorzej niż w stolicy. 

Rzeczywiście. Jeśli wziąć Łatgalię jako całość, to bezrobocie dochodzi tu do 25%. Nie ma pracy, inwestycji i ludzie żyją tu z zasiłków. 

Prawicowy rząd Dombrovskisa próbował napisać plan dla Łatgalii. 

Niestety na razie niewiele z tego wychodzi, bo politycy myślą przede wszystkim o sobie. Także ci wybrani w Łatgalii chwilę po dostaniu się do Sejmu zapominają o swych obietnicach. 

Rozmawiamy – z tej racji, że był pan radnym socjaldemokratycznym – o sprawach socjalnych, ale media czasem więcej poświęcają uwagi problemom narodowościowym w Dyneburgu. Czy podział na rosyjskojęzycznych i łotewskojęzycznych wciąż odgrywa tak dużą rolę w stolicy Łatgalii?

Moim zdaniem nie. Jeśli uciec od polityki, to właściwie trzeba powiedzieć, że jesteśmy wielonarodowościowym miastem. Niby się mówi, że rosyjskojęzycznym, ale to tylko trochę prawdy: Rosjan jest 55%, Polaków 15%, mamy także Białorusinów, Ukraińców, Żydów. Łącznie ponad 20 społeczności. I oczywiście Łotysze, którzy tutaj są mniejszością. Każda z narodowości ma swój dom: Polacy Dom Polski na ul. Warszawskiej, Rosjanie Krievu nams na tej samej ulicy, jest Towarzystwo Łotewskie. Kartę narodowościową rozgrywają politycy. 

Kto to robi: narodowcy, Vienotība, a może Tatiana Żdanok?

Ja bym może tak nie określał, ale właściwie co drugi polityk u nas się tym zajmuje. Tylko, że to też nie ma właściwie wpływu na ludzi, bo jeśli popatrzeć trzeźwo: nasze miasto jest bardzo spokojne, ludzie tolerancyjni, od dawna przyzwyczajeni, że jeden jest Rosjaninem, jeden Polakiem, a trzeci Łotyszem. I tak żyjemy. Polityka ma na ludzi wpływ umiarkowany. Jako anegdotę opowiem, że jest w Dyneburgu górka, na której mają świątynie przedstawiciele 5 wyznań: kościoły stoją koło cerkwi. Nie wiem, gdzie jeszcze jest takie miasto. U nas ludzi jednego dnia chodzą i do kościoła, a za chwile są w cerkwi prawosławnej czy staroobrzędowej. 

To gdzie jest podział?

Podział tkwi nawet nie w tym, czy ktoś jest Rosjaninem czy Łotyszem, a bardziej w tym, czy ktoś tu mieszkał do 1940 roku czy przyjechał po wojnie. Bo zaraz się rozpoczynają dyskusje, że ty służyłeś w armii sowieckiej, a ty w Legionie Łotewskim. Mamy pewien problem z pamięcią historyczną. Ale to też nie jest nic nadzwyczajnego, bo jeżdżę często do Polski i macie ten sam problem, że jednych Rosjanie skrzywdzili i oni poszli do Armii Krajowej, a inni przywitali 1945 rok jako wyzwolenie. 

Co Pan myśli o Legionie Łotewskim?

Skomentować tego jednym zdaniem nie można. Historia Łotwy jest jednak bardzo złożona. Nawet rodziny są podzielone, bo jeden walczył w armii sowieckiej, a drugi poszedł do legionistów. Więc jednoznacznie ciężko coś powiedzieć o Legionie. Bo nie jest to sprawa tak jednoznaczna jak Katyń, gdzie wszystko zostało wyjaśnione i już wiadomo. O Legionie Łotewskim historycy będą dyskutować długo. Jedni szli tam z powodów ideowych – nazistowskich, a drudzy bo kilka lat temu Sowieci spalili im dom. 

Albo wywieźli na Syberię część rodziny. 

Część mojej rodziny także została wysłana na Sybir, bo należała do Związku Polaków w Łotwie (ZPŁ). Za nic więcej, tylko za to. Dom dziadka, który pracował na kolei, także zabrali Sowieci. On napisał list do Moskwy, że całe życie uczciwie pracował, Moskwa napisała do Rygi, a z Rygi przyszło pismo do Daugavpils. Do mojego ojca powiedziano w KGB: jeśli wasz ojciec będzie dalej nastawiony antysowiecko, pojedzie tam gdzie brat. A brat był w Kraju Krasnojarskim. 

Dwa lata temu w Dyneburgu była wielka dyskusja – było referendum poświęcone językowi rosyjskiemu jako drugiemu oficjalnemu na terenie Łotwy. Czy w Daugavpils język rosyjski powinien mieć status regionalnego?

Język oficjalny i regionalny to bardzo duża różnica. Jeśli chodzi o język państwowy, to rozumiem te argumenty, ale ostatecznie żyjemy w Łotwie. Więc powinien być łotewski. Nie rozumiem tylko dlaczego język staje się czasem narzędziem represji na Łotwie. Bo jeśli weźmiemy starsze pokolenie, które raczej nie ma możliwości nauczyć się języka państwowego, to rodzi się pytanie: przecież ci ludzie też muszą jakoś zarobić na kawałek chleba. Dla mnie zdanie egzaminu z łotewskiego – żaden problem. Ale dla kogoś kto ma 60 lat? I rodzą się absurdalne sytuacje. Nadzorowałem cmentarze z ramienia rady miejskiej. I tam też wymagano łotewskiego od pracowników. „A z kim ja będę tam rozmawiać” – ktoś słusznie zapytał. 

Dużo w tym racji. Ale zapytam jeszcze: czy w Dyneburgu rosyjski powinien uzyskać jakiś status oficjalny?

On nie jest językiem oficjalnym, ale w dużym stopniu, de facto, administracja samorządowa posługuje się rosyjskim. Na przykład: ktoś nie zna łotewskiego, pisze pismo do rady miejskiej i odpowiedź jednak jest po rosyjsku. Albo w sądzie też można mówić po rosyjsku, tylko jest tłumacz łotewski. 

A nazwy ulic…

Wie Pan, ludzie w Daugavpils są na tyle inteligentni, że rozumieją nazwy po łotewsku. 

To jasne, że rozumieją, ale np. w Polsce w regionach, gdzie mieszkają Niemcy czy Kaszubi, nazwy są dwujęzyczne. 

Ja nie wiem, czy należy koncentrować się na takich drobnostkach, sprawach symbolicznych, jak nazwy ulic. Teoretycznie one mogłyby być nawet po angielsku – żeby turyści rozumieli, ale co to zmienia? 

Przez cztery lata był Pan radnym Dyneburga, jakie były Pana największe sukcesy, a czego przeprowadzić się nie udało?

Przez dwa lata byłem radnym opozycyjnym i wtedy nasza praca polegała na patrzeniu władzy na ręce, pracy z dokumentami itd. Później zostałem członkiem koalicji rządzącej i przydzielono mi odpowiedzialność za sprawy komunalne, cmentarne. Jeszcze wcześniej, zanim zostałem radnym, stałem na czele stowarzyszenia na rzecz rozwoju Grzywki (dzielnicy Dyneburga, do 1953 roku osobnego miasta). Stowarzyszenie nazywa się „Grīvas attīstībai” („Na rzecz rozwoju Grzywki”). U nas były największe problemy z drogą kościelną i zalewaniem cmentarza. Wiosną cmentarz był zalewany przez rzekę, tak że widać było tylko krzyże. To duży problem, bo cmentarz jest zabytkowy, ma dużą wartość dla starszego pokolenia. Kiedy zostałem radnym koalicyjnym, to do moich obowiązków należała opieka nad wszystkimi cmentarzami: komunalnymi, wyznaniowymi i wojennymi. Dla mnie nie miało wtedy znaczenia, czy pomagamy cmentarzowi niemieckiemu z okresu wojny czy sowieckiemu czy łotewskiemu czy innemu. 

Co konkretnie udało się Panu osiągnąć w tej sferze?

Był opracowany projekt techniczny budowy tamy, która hamowałaby rozlewanie się rzeki. I zbudowaliśmy tę tamę. Uporządkowaliśmy wiele cmentarzy. Trzeba było stawiać ogrodzenia, płoty, odnawiać nagrobki. Stworzyliśmy toalety na cmentarzach. Mnie często mówili, że troszczę się bardziej o martwych niż o żywych. Ja mogę powiedzieć tylko tyle: jak bardzo troszczymy się o pamięć o naszych zmarłych, o naszej przeszłości, od tego także zależy nasza przyszłość.

Co Pan jeszcze osiągnął w dumie miejskiej?

Oprócz walki o cmentarze, o sprawy komunalne, było codzienne przyjmowanie mieszkańców, zwracanie się z prośbami do mnie jako radnego. Współpraca ze stowarzyszeniami. Przejdę do innej sprawy: ja przez pewien czas byłem wojskowym, służyłem w Batalionie Desantowym. Później jako wojskowy współpracowałem z duńską armią, z polską dywizją w Jugosławii – w Bośni i Hercegowinie, na koniec związałem się z paramilitarną organizacją łotewską Zemessardze. Z tej racji jako radny miałem także wiele spraw wspólnych z organizacjami wojskowymi i stowarzyszeniami. Na przykład z kozakami ukraińskimi z Dyneburga. Przyszedł do nas od nich główny ataman Wasilij Łukaszczuk i zapytał: co możemy zrobić, bo jest problem z cmentarzem. Ich głównodowodzący nie ma swojego nagrobka. Pomogliśmy. Pomogliśmy także w przypadku miejsca pochówku ojca Rainisa. 

Został Pan wybrany radnym z listy socjaldemokracji. Był Pan członkiem zarządu LSDSP. Dlaczego lewica nie odniosła na Łotwie sukcesów?

To długi temat. Nie powiedziałbym, że nie odnosiła sukcesów, bo w 1998 roku weszła do Sejmu z bardzo dobrym wynikiem. Przez parę kadencji była też obecna w radach Rygi i Dyneburga. Może po prostu osoby, które działały w LSDSP, inaczej rozumiały demokrację, nie potrafili znaleźć wspólnego języka z wyborcami?

Myśli Pan, że rosyjska „Zgoda” Niła Uszakowa i Jānisa Urbanovičsa to partia socjaldemokratyczna?

Każda partia przed wyborami mówi nagle, że jest socjaldemokratyczna. Nawet zajadli nacjonaliści i konserwatyści przefarbowują się na czerwono. Deklarują, że będą troszczyć się o człowieka, o słabszych. Obiecają wszystko. Bo ludzie u nas myślą lewicowo. Jest taki Aleksandr Mirski, europoseł, lider partii „Alternatywa”. Jego kolega obiecał w wyborach, że zmniejszy o 50% ceny za ogrzewanie w Dyneburgu. Choć 70% ceny ogrzewania to cena gazu. I co Pan o tym myśli?

Populizm. Przejdźmy jednak teraz do innej sprawy: jest Pan jednym z tych polityków w Dyneburgu, którzy mają polskie korzenie. Proszę opowiedzieć czytelnikom PL DELFI kilka słów na ten temat. 

Historia mojej polskiej rodziny jest bardzo długa. Mam dokumenty potwierdzające historię mojego rodu w ciągu 350 lat. Trzeba tu mówić o dwóch rodzinach: o rodzinie Truskowskich oraz Januszewskich. Jeśli mówimy o tej drugiej rodzinie, to ona przez ostatnie 400 lat żyła na terytorium obecnej Litwy, koło Ignaliny (wcześniej, do września 1939 roku, to była Polska). Mieli bardzo dużo ziemi – powyżej 1000 ha, wielu chłopów. Zajmowali się głównie lodowniami. Mam dokumenty pochodzące z Wileńskiego Archiwum Historycznego na temat rodziny pieczętującej się herbem „Pobóg”. Moi przodkowie byli także wojskowymi, służyli w polskiej armii. Drugi ród to Truskowscy: mieszkali także na terytorium Wielkiego Księstwa Litewskiego, później Polski: to okolice Opsy, Brasławia. Mamy drzewo genealogiczne z 5 tys. nazwisk. W XIX wieku rodzina pojawiła się na Łotwie. Pradziad miał w Demene 90 ha ziemi. A moja ciotka to była dyrektorka gimnazjum Piłsudskiego Gertruda Grave.

Ja do pierwszej klasy w ogóle nie znałem rosyjskiego, rozmawialiśmy po polsku. Bo we wszystkich pokoleniach u nas byli tylko Polacy. Ja otrzymałem Kartę Polaka od polskiego rządu. Jestem członkiem polskiej społeczności Dyneburga. Przestrzegam polskich tradycji. 

Jakich?

Jestem katolikiem, obchodzę święta: Boże Narodzenie (a jak Boże Narodzenie, to także opłatek), Wielkanoc. Także te narodowe, takie jak Dzień Polonii 2 maja, Święto Konstytucji czy Dzień Niepodległości 11 listopada. Składam kwiaty na dawnych grobach polskich legionistów. Jako radny pomagałem polskiej szkole im. Piłsudskiego. 

Chodzi Pan do Domu Polskiego?

Tak, bo można się tam poczuć jak w domu. Bo to są te tradycje, na których ja wyrosłem. 

Jak Pan często jeździ do Polski?

Często. Mam tam wielu przyjaciół. Po prostu pracuję w koledżu medycznym, gdzie jestem specjalistą ds. ochrony pracy i bezpieczeństwa od pożarów. W związku z tym uczestniczę w wielu europejskich projektach. Często bywałem w mieście Giżycko, tam działa centrum ds. niepełnosprawnych, współpracowali z Daugavpils. Dobrze znam się z ich kierownikiem. 

A Pana rodzina mówi raczej po polsku czy po rosyjsku?

W różnych językach. Moja żona wykłada angielski i francuski. Z językami nie ma zatem u nas żadnych problemów. Dzieci mówią po rosyjsku, po polsku, po angielsku. Ale nie o tym warto myśleć. Trzeba raczej myśleć, jak wychować dzieci, żeby miały poczucie odpowiedzialności, także za państwo, które istnieje już 25 lat. I nie trzeba dzielić według narodowości. 

Dziękuję za rozmowę. 

Mieczysław Truskowski (37 l.) – dyneburski polityk, w latach 2009-2013 radny miejski wybrany z listy socjaldemokratycznej LSDSP. Wcześniej służył m.in. w batalionie „Baltbat”, dyneburskim batalionie „Zemessardze”, otrzymał także medal „For service with NATO on opertions in Relation to the Former Yugoslavia”. Przewodniczący stowarzyszenia „Grīvas attīstībai” (Na rzecz rozwoju Grzywki – południowej części Dyneburga). W wyborach w 2013 r. próbował bez powodzenia ponownie wejść do rady miejskiej z listy Partii Reform i „Naszej Partii”. Jest daugavpilskim Polakiem, posiada Kartę Polaka.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion