W dalszej perspektywie zakłócona została jednak równowaga pomiędzy koteriami walczącymi dotąd o “ucho cesarskie”, znaczenie “technokratów” wywodzących się ze stanowisk dyrektorskich w spółkach państwowych zmalało.

W 2007 roku białoruski prezydent wyeliminował frakcję “siłowników”, która przez długi okres była podporą jego władzy. W jej skład wchodzili głównie przedstawiciele wojska i resortów siłowych. Prawdopodobnie zyskiwali oni zbyt duże znaczenie, a jak wiadomo “układ” wymaga równowagi pomiędzy poszczególnymi ośrodkami siły. Od tego momentu podnóżkiem tronu Łukaszenki były frakcje “młodzieży” (związana z jego synem Wiktarem) i “technokratów” (dyrektorzy spółek państwowych).

Pewne przetasowania można było zauważyć pod koniec 2011 roku, gdy białoruski prezydent zapowiedział stworzenie nowej armii obrony terenowej, która budowana w oparciu o struktury władzy docelowo miała liczyć 120 tys. ludzi. Wnioskowałem wtedy, że kryzys gospodarczy na Białorusi mógł wymusić porządki na dworze “ostatniego dyktatora Europy” a tym samym powrót do idei “siłowników”. Na taki obrót sprawy wskazywał także zamach w mińskim metrze, który część komentatorów -w tym i ja- wiązała z walką “starszych elementów” KGB z wzrastającym w siłę Wiktarem Łukaszenką. Smutnym efektem tych rozgrywek było poświęcenie kozła ofiarnego, który miał odwrócić uwagę społeczeństwa od brutalnej gry o wpływy.

11 maja br. nadeszło oczekiwane przeze mnie od dawna przesilenie. Aleksander Łukaszenka odwołał ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych gen. Anatola Kuleszaua i powołał na to stanowisko jego dotychczasowego pierwszego zastępcę płk. Ihara Szuniewicza. Szuniewicz to prawdopodobnie człowiek Wiktara Łukaszenki, swoją karierę w KGB rozpoczynał bowiem w okresie upadku “siłowników” i wzrostu znaczenia “młodzieży”, czyli frakcji kierowanej przez wspomnianego powyżej syna białoruskiego prezydenta.