Apele o powtórzenie głosowania poparła przecież wtedy Unia Europejska uznając, że wybory nie spełniały standardów demokratycznych. Kijów odwiedzili m.in. prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski, a także Bronisław Komorowski (PO) i Lech Kaczyński (PiS) oraz delegacja polskich parlamentarzystów z marszałkiem Sejmu Józefem Oleksym. Sekretarz stanu USA Colin Powell zadeklarował, że Stany Zjednoczone nie zaakceptowały wyników wyborów. Perspektywy pojawiające się przed „Pomarańczowymi”, rysowały się więc w jasnych barwach.
Na wezwanie liderów opozycji do podjęcia akcji obywatelskiego protestu, społeczeństwo ukraińskie odpowiedziało organizując kilkusettysięczne wiece i demonstrację. Liczono przecież na to, że „Razem nas bahato, nas ne podołaty”. Dodatkowo, wojsko i milicja stanęły po stronie demonstrantów nie dopuszczając do rozlewu krwi. Jak zaznaczają M. Janocha i R. Przybylski, w Polsce organizowano koncerty, „marsze solidarności z Ukrainą, manifestacje za wolność i niepodległość na Ukrainie, wyjazdy przedstawicieli polskich władz na Ukrainę, inicjatywę grupy studentów warszawskich „Wolna Ukraina”, występy polskich artystów na Ukrainie, Polską Misję Obserwacyjną, poparcie rewolucji w polskich szkołach i wśród studentów, rozpowszechnianie ukraińskiej sztuki w Polsce, apele władz miejskich wzywające do poparcia Pomarańczowej Rewolucji, polskie portale internetowe dotyczące sytuacji na Ukrainie, apele poparcia gazet lokalnych, akcje „Pomarańczowe Logo”, a „sama Pomarańczowa Rewolucja stała się niezwykle popularna w Polsce, a polskie poparcie dla demokracji na Ukrainie przyczyniło się nie tylko do umocnienia polskiej pozycji na wschodzie, ale także do zbliżenia między Polakami i Ukraińcami”. Po prostu, miało być pięknie i nie mogło się nie udać. A jak wyszło? No cóż, ostatecznie wyszło jak zwykle, czyli znów się nie udało.
Dziś, po ośmiu latach od tamtych wydarzeń, zaledwie kilkaset osób stawiło się w Kijowie, by obchodzić rocznice tego wydarzenia. Aktualne realia są zaś takie, że ówcześni liderzy opozycji albo pozostają w więzieniu (Julia Tymoszenko w rocznicę wydarzeń ograniczyła się tylko do ogłoszenia listu, w którym stwierdziła, że „Pomarańczowi” ponieśli klęskę swej idei w wyniku „braku odpowiedzialności, lekkomyślności i krótkowzroczności swych działań”) lub pozostają na wolności, lecz na całkowitym marginesie ukraińskiego życia politycznego (wskazały na to m.in. wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych na Ukrainie, gdzie koalicja ugrupowań i organizacji społecznych pod wodzą byłego prezydenta otrzymała ok. 1 procent poparcia), tak jak Wiktor Juszczenko, który, by odbić się od dna, poszukuje egzotycznych i niebezpiecznych sojuszy politycznych m.in. z nacjonalistami zrzeszonymi w Kongresie Ukraińskich Nacjonalistów.
Ci ostatni zorganizowali zresztą protest pod siedzibą prezydenta Janukowycza, w czasie którego domagali się przywrócenia, skasowanego przez niego w zeszłym roku Dnia Wolności. Tego samego domagała się również w swym liście była premier. W Polsce zaś zabrakło jakiegoś większego zainteresowania faktem obchodów tej rocznicy, poza rutynowymi, ogólnikowymi wzmiankami w mediach, dotyczącymi przeważnie sytuacji Juli Tymoszenko. Wyraźnie widać więc, że płomień zainteresowania przemianami politycznymi na Ukrainie już wygasł. Na zakończenie należy wspomnieć, że na dźwięk nazwiska prezydenta Juszczenki, zebrany w Kijowie tłum krzyczał Hańba!!!. Jest to chyba najdosadniejsze podsumowanie tego co sądzą dziś Ukraińcy na temat jednego z „pomarańczowych reformatorów” oraz całego tego ruchu.