Zaczynając od Cēsis

Historia zaczyna się właśnie w miasteczku Kieś (po łotewsku Cēsis, po niemiecku Wenden), powiatowym ośrodku w carskiej guberni liwlandzkiej. Oddajmy głos „Słownikowi geograficznemu Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” z 1893 roku. W Wenden, czyli w Kiesiu, „na wyniosłej równinie, w malowniczej okolicy”, „ozdobę stanowią wspaniałe i dobrze zachowane zwaliska zamku”. W II połowie XIX wieku, gdy zaczyna się znana nam część historii Dzirkalisów, było 17 ulic, 12 sklepów, 10 szkół, cerkiew i kościół augsburski, szpitalik. Cēsis zamieszkiwało 6,5 tys. osób, w większości ewangelików. 

Tutaj mieszkali też Pēteris i Matilda Dzirkalisowie, rodzice matki bohaterki wywiadu. „Pēteris i Matilda mieli czwórkę dzieci – najstarszego Kārlisa, potem córkę Annę, moją mamę Martę i najmłodszą córkę Wilmę” – rozpoczyna opowieść pani Magdalena. Wszyscy mieli wyższe wykształcenie, co w owych czasach wcale nie było oczywiste. Ale historia rodziny Dzirkalis jest nawet nieco starsza niż historia Pēterisa i Matildy. „Okazuje się, że ojciec mojej mamy Pēteris był radnym i nauczycielem w Cēsis, podobnie jak jego przodkowie”. Był człowiekiem znanym i poważanym przez społeczność niewielkiego miasta w środkowej części Inflant.

Wuj Kārlis, ciotka Estonka

„Gdy babcia Matylda była w 1933 roku chowana w Kiesiu, widać na zdjęciu, że bardzo dużo ludzi szło w kondukcie. Mnóstwo kwiatów. A przy trumnie stali skauci, bo syn Kārlis był działaczem harcerskim. Organizował skauting w Łotwie, która w 1918 roku świeżo uzyskała swą niepodległość” – mówi pani Jęczmykowa. To, co przynosiło chlubę w młodym państwie łotewskim, w 1940 roku mogło stać się przyczyną zguby. W 1940 roku, w okresie okupacji sowieckiej, Kārlis został wpisany na listę wywózkową NKWD. Cudem ocalił życie, o czym jeszcze powiemy.
Ale cofnijmy się do czasów wcześniejszych. W wolnej Łotwie wuj Kārlis był architektem. „W Cēsis jest kościół św. Jana, luterański, z XIV-XV wieku, tam widać rękę Kārlisa, jako architekt brał udział w jego wyposażeniu”. Za to zyskał szacunek i powagę wśród statecznych mieszczan powiatowego miasta, tym razem już na północy Łotwy. „Miał ciekawą żonę” – dodaje pani Magdalena. „Przepiękna kobieta Tasia, Estonka, która przed wojną była miss Estonii. Mieli dwójkę synów, o których bardzo dbali, Gastonsa i Marionsa”. Część rodziny Dzirkalis utrzymywała stałe kontakty z rodziną Tasi w Hapsalu w Estonii.

Cēsis dla młodej, szczęśliwej pary, okazało się jednak za małe. W latach trzydziestych przenieśli się do Rygi, na Skolas iela. „Z Polski do Karlisa jeździli moi rodzice, widać było, że jest to szczęśliwa para, doskonale wykształcona, umiejąca zadbać o siebie, spełniona”. Piękny dom, wakacje w Jurmali. Nikt nie przeczuwał, że szybko to szczęście może się skończyć. „Mieszkanie na Skolas było wielopokojowe, obszerne, ale po 1940 roku został im tylko jeden pokój. Wiadomo, dokwaterowania”. No i cała sowiecka historia, którą wszyscy – Polacy i Łotysze – dobrze już znają. 

Sowiecki los, emigracja

Kārlis szybko się domyślił, co się może stać dalej. Był na listach na wywózkę jako aktywny działacz niepodległej Łotwy. „W 1940 roku przez okupowaną Polskę przedostał się oceanem do Ameryki. Tam zamieszkał. I w ten sposób zupełnie urwał się kontakt polskiej i łotewskiej części rodziny Dzirkalis z Kārlisem”. Kārlis pojawił się w życiu Marty Dzirkalis tylko raz – jak w latach siedemdziesiątych przesłał do Polski opracowaną przez siebie tablicę drzewa genealogicznego rodziny. Pani Magdelana wyjmuje ją z szafy – elegancki żółty zwój papieru z zaznaczonymi po łotewsku kolejnymi pokoleniami. Piękny prezent od wuja z dalekiej Ameryki. Ale zaledwie tylko jeden ślad. 

Po 1945 roku Kārlis był działaczem wspólnoty wolnych Łotyszy na emigracji. Na sowiecką Łotwę już nie wrócił. O ile Kārlisowi udało się uciec przed bolszewikami, to takiego szczęścia nie miała jego żona Tasia, piękna Estonka, po 1940 roku zniszczona jednak zupełnie przez zrządzenia losu. Wraz z dwoma synami wylądowała w dalekiej Syberii. Na Łotwę, już „odnowioną” i „sowiecką” wrócili w latach pięćdziesiątych. „Sowieci pięknie zemścili się w ten sposób za jej męża Kārlisa, za całą działalność na rzecz aizsargów” – dodaje pani Magdalena. 

O ile Tasia zażyła ciekawego i pięknego życia w niepodległej Łotwie do 1940 roku, to urodzeni w latach trzydziestych synowie mieli mniej szczęścia. Wrócili do Rygi, ale nie wpuszczono ich na lokalny uniwersytet, skończyli technika samochodowe, zajęli się reperacją samochodów. Zmieniło się również życie Tasi. Na Syberii poznała magazyniera, Rosjanina, który uratował ją i dzieci od śmierci głodowej, w związku z czym wyszła za niego za mąż. W sowieckiej Łotwie wielu chciało żyć tak jak „za Ulmanisa”, wytwornie, kreować się na elity, więc Tasia udzielała lekcji fortepianu. 

Marta Dzirkalis w Polsce i w Japonii

Powiedzieliśmy sporo o wuju Kārlisie, przejdźmy do matki bohaterki wywiadu. Marta Dzirkalis wyjechała po 1918 roku do Polski, pracowała w Warszawie w poselstwie łotewskim przy ul. Szkolnej (niedaleko placu Dąbrowskiego). „Tam ją musiał dojrzeć mój ojciec Jacek Trawiński, również dyplomata – pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w 1931 roku wzięli ślub w Olsztynie pod Częstochową, tam gdzie mieszkali moi dziadkowie. Dwa lata po ślubie matka musiała zrezygnować już z pracy w poselstwie łotewskim, bo ojca wysłano na placówkę w Tokio”. Rozpoczął się nowy, japoński rozdział, w życiu Trawińskich-Dzirkalisów. „Ojciec musiał mieć poważanie u ministra Becka, bo w wieku 33 lat zaproponowano mu objęcie funkcji attache handlowego w Japonii”.
Jacek Trawiński miał solidne przedwojenne wykształcenie, skończył Wyższą Szkołę Handlową w Warszawie, kształcił się także na kursach w Londynie. „Mama też poradziła sobie dobrze na placówce, bo była osobą nie tylko piękną, ale i dobrze wykształconą, znała angielski, francuski, rosyjski, niemiecki – oprócz swoich dwóch ojczystych języków. Francuskiego nauczyła się jeszcze w Cēsis”. – dodaje Magdalena Jęczmykowa. W Japonii Marta Dzirkalis-Trawińska poznała nawet tajniki japońskiego. W Tokio na świat przyszły dwie córki małżeństwa, z jedną z nich właśnie rozmawia portal PL DELFI. 

Matka, która zapomniała, ze jest Łotyszką

„Ojciec tak zawojował matkę, że ona prawie zapomniała o swoich łotewskich korzeniach. Stała się 100%-ową Polką, nigdy nie zapomnę, że już po II wojnie światowej płakała jak bóbr, gdy usłyszała „Boże, coś Polskę”. To, co pozytywne, miało też swoje negatywne strony. Marta Dzirkalis nie przekazała swoim dzieciom ani łotewskiego języka, ani łotewskich tradycji. Sporadycznie jeździła na Łotwę, gdy ta jeszcze była niepodległa. „Matka, choć była protestantką, nigdy nie chodziła do kościoła luterańskiego, tylko z nami do katolickiego”. To co zapamiętała pani Magdelana do dzisiaj to łotewska kołysanka, którą mi w to styczniowe popołudnie w swoim żoliborskim mieszkaniu zanuciła. 

Rodzice mieli w Japonii szczęśliwe życie. Mieszkając w Tokio, przywiązywali wagę do krzewienia polskiej kultury, przyjmowali pianistów z Polski. Utrzymywali kontakty z ks. Maksymilianem Kolbe. Matka uwielbiała polską poezję, zwłaszcza Norwida. „W Tokio żyliśmy w luksusie, mieliśmy dwie niańki, matka chodziła na bale, kupowała stroje”. Matka uczyła nas dobrych manier. Ale tak naprawdę najważniejszy był dla niej ojciec, nie my. „Panował u nas w domu autentyczny patriarchat, mam była podporządkowana ojcu i wielbiła go”. 

Koniec starego świata

Przyszedł jednak 1939 roku i koniec idylli. Rodzice, choć mogli zostać w Japonii, wracają do Polski. „Podróż trwała 48 dni, statkiem, i całą trasę mam w moim atlasie zaznaczoną” – dodaje pani Jęczmykowa. 

Jak przyszedł wrzesień 1939 roku państwo Trawińscy zostali poproszeni, by wyjechać z rządem razem do Rumunii. „Dojechali do Wiśniowca i tam ojciec zdecydował, że wracają do Warszawy. To chyba też była decyzja mamy: co będziemy robić za granicą?”. Wrócili do rodziny ojca w Częstochowie. 

W czasie okupacji przenosili się z domu do domu, bo Niemcy zabrali rodzinny dom ojca na swoje potrzeby. Sami Trawińscy musieli zamieszkać na terenie dawnej dzielnicy żydowskiej.
Po drugiej wojnie światowej i nadejściu komunizmu w życiu rodziny Trawińskich zmieniło się właściwie wszystko. „Mama najpierw nie pracowała, zajmowała się nami, wiecznie ją bolała głowa” – śmieje się pani Magdalena. Ojciec miał z kolei hurtownię, w której sprzedawał wyroby kosmetyczne, trochę rzeczy przywiezionych z Japonii. Dzięki temu jako-tako prosperowaliśmy”. Gdy w 1947 roku ojciec powrócił do Warszawy, chciał się dostać do MSZ. Przedwojenne pochodzenie, praca dla „burżuazyjnej Polski ministra Becka” okazały się przeszkodami nie do pokonania. Ojciec rozpoczął zatem pracę z dala od komunistów w Krajowej Radzie Prywatnego Handlu i Usług.
Matka, ponieważ znała języki, pracowała jako tłumacz, w Związku Architektów Polskich i w wydawnictwach. „Łotewskiego używać nie było z kim, ale raz matka pojechała do Rygi, gdzie spotkała się ze swoją najmłodszą siostrą. Do Cēsis nie można było się dostać, był zakaz wyjeżdżania poza stolicę”. Marta Dzirkalis żałowała później, że nie mogła w Kiesiu zobaczyć grobów swoich rodziców. Pani Magdalena pomyślała sobie wtedy: jak ja pojadę na Łotwę, to na pewno zobaczę. I obietnicy dotrzymała.

Balsam uderzył do głowy

Matce, która patrzyła na sowiecką Rygę było smutno, bo do 1940 roku było to kwitnące miasto, a po wojnie jakieś szare, smutne, spacyfikowane. Rodzina Dzirkalisów w ŁSRS się spauperyzowała, nie skończyli studiów, nie znali języków. Kultura w rodzinie, jak w całym narodzie, poszła w dół.
Córka Magdalena Jęczmyk na Łotwę pojechała po raz pierwszy w 1983 roku. „Możesz pojechać do Cēsis, powiedział kuzyn Marions, ale po drodze

 będziesz udawać niemowę, bo nie masz zgody na wyjazd z Rygi”. Takie były sowieckie przepisy. Rodzina, mimo że nie znała Magdelany, przyjęła ją bardzo serdecznie. „Najwięcej zrobił dla mnie kuzyn Marions, który zaprowadził mnie na ryską starówkę. I niechcący upił mnie. Najpierw ryski szampan, potem koniak, a na końcu Latvijas melnais balzams. Cziornyj riżskij bałzam. Na stole tylko orzeszki, więc się po prostu upiłam. Potem szliśmy przez most miłości na Daugawie”. Starówka ryska zrobiła wrażenie, bo zupełnie nie zniszczona, inaczej niż w Warszawie. 

„W Cēsis byłam przy domu, w dwupiętrowej kamieniczce – na rynku, w którym urodziła się moja mama. Tylko ja wiem, jakie wzruszenie ogarnia człowieka, który dotyka muru domu, w którym urodzili się jego rodzice”. 

Podczas podróży do sowieckiej jeszcze Łotwy, pani Magdalena to i owo zauważyła. „Byliśmy w kawiarni i do dwóch Łotyszek przysiadł się rosyjski marynarz, chciał je poderwać, postawić kawę. Natychmiast uciekły”. Już wtedy zaczynało się coś psuć w relacjach dwóch narodowości, co doprowadzi do ostatecznego rozbratu w 1991 roku. 

Jeszcze pojadę na Łotwę

Kolejny raz pani Jęczmykowa na Łotwie była już po odzyskaniu niepodległości w 1998 roku. Ten wyjazd utrwalony jest na kasecie, widziałem także ciekawe notatki na temat poszczególnych regionów i miast Łotwy. „Rodzina przed wojną nie podpisywała zdjęć i teraz mamy kłopoty. Dlatego ja spisuję wszystkie wrażenia z podróży”. „Chciałabym pojechać jeszcze raz, żeby poczuć klimat Łotwy. Czułam się dobrze nie tylko w Rydze, ale w Cēsis, jak zobaczyłam ten stary zamek, piękny park… A Sigulda i Turaida jest cudowna. Ryską starówką rządzi harmonia, przepiękny jest Cmentarz Brackie Mogiły”. 

Pani Magdalena chciałaby wiedzieć, jakie są współczesne losy rodu Dzirkalisów, urosło nowe pokolenie, które jednak nie chce już mówić po rosyjsku, tylko po łotewsku. Czy ktoś jeszcze pamięta tam Martę Dzirkalis albo przodków – radnych miasta Wenden?

Już na zakończenie spotkania wspólnie przeglądamy sobotnie wydanie pisma „Parkiet”. W nim obszerny artykuł o Łotwie w strefie euro, w rozmowie ze mną Pani Magdalena chwali Valdisa Dombrovskisa. „Chciałoby się mieć takich polityków w Polsce”. Potwierdzam. 

I chciało by się pojechać na Łotwę, choć na chwilę. A dziennikarzom usłyszeć więcej takich osobistych historii, wszak do 1939 roku byliśmy sąsiadami. Kto kolejny po pani Magdalenie wyciągnie ze swej szafy stare pożółkłe fotografie, a nóż na nich przedwojenna Ryga?

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (9)