Nieoczekiwany dzwonek

Był piękny wrześniowy dzień, więc Piotrek postanowił, że zajmie się porządkowaniem swej posesji. Miał przy pomocy kosiarki przyciąć trawnik, wyciąć kilka krzewów, naprawić stół i ławeczkę koło werandy. Kiedy praca już trwała na dobre, rozległ się dzwonek komórki. Podniósł telefon do ucha i usłyszał głos mężczyzny, który nie przedstawiając się powiedział, że jest z… komisariatu policji z pokoju nr... i zaprasza mego kolegę na przesłuchanie. Na pytanie Piotra, w jakiej sprawie, nie powiedział nic.

To drobne wydarzenie zepsuło mojemu przyjacielowi nastrój i sprawiło, że przestał myśleć o porządkowaniu i zadzwonił do znajomego policjanta oraz wyłuszczył mu sedno sprawy. Zapytał też, jak ma postąpić. Tamten odpowiedział, że facet z komisariatu powinien był nazwać siebie, a najważniejsze - powiedzieć, w jakiej sprawie wzywa kolegę na komisariat. Mój Piotrek, otrzymawszy taką odpowiedź, postanowił nie jechać do stolicy na przesłuchanie, bo - jak mi powiedział - bał się prowokacji.

Kiedy jednak po kilku dniach znowu mu zadzwonił ten samy “gość”, jego cierpliwość pękła. Znalazł elektroniczny adres policji i napisał list, w którym przedstawił sprawę oraz zapytał, co ma robić. Odpowiedzi nie otrzymał, ale ten policjant otrzymał od swoich kolegów po fachu elektroniczny adres mojego kolegi oraz inne dane personalne, których tamten z policji początkowo nie miał - jedynie numer telefonu.

To wydarzenie ostatecznie wybiło kolegę z równowagi, w szczególności zaś zachowanie policjantów z centrali, którzy faktycznie go - jak u nas mówią - zdali, ujawniając jego dane personalne. W tym momencie przypomniał też sobie, że na stronie głównej portalu policji widział trzy słowa, a mianowicie: ginti, saugoti, padėti. Pomyślał też, że jeśli nasi policjanci kogoś bronią, komuś pomagają, w co nie wątpił, to chronić danych personalnych obywatela nie potrafią i wszystkie te telefony zaufania do policji nie są grosza warte. Zrozumiał też, że by wyjaśnić tę tajemniczą sprawę, musi osobiście udać się na komisariat i postawić wszystkie kropki nad “i”. Nie zląkł się ostatniej pogróżki z komisariatu, że jeśli nie przybędzie, to sprowadzą go siłą, ale same położenie człowieka, który nie wie, czego od niego chcą, sprawiło, że postanowił jechać.

Droga w nieznane

Przed wyjazdem do stolicy, by być w porządku wobec bliskich, powiedział im, dokąd jedzie. Po przybyciu wstąpił do knajpy, wypił setkę dla śmiałości i lepszego samopoczucia, bo był akurat poniedziałek, a poprzedniego dnia był na urodzinach kolegi, i wstąpił nareszcie do komisariatu.

Nazwał siebie, podał dokument tożsamości, ale wytłumaczyć, w jakiej sprawie przybył, nie potrafił, bo sam nie wiedział. Przypomniał tylko numer pokoju, który mu podano w ostatniej rozmowie telefonicznej. Wkrótce zaproszono go tam, poproszono go usiąść i zapytano, czy ma ze sobą telefon. Odpowiedział, że ma i podał go policjantowi, który nic nie mówiąc wyjął z niego SIM kartę, jak jaki specjalista od napraw rozmontował go i tylko wtedy raczył powiedzieć, że telefon jest kradziony. Zasmuciło to mego kolesia, ale też zrobiło mu nieco lepiej, bo osobiście nie kradł komórki, ale za swe pieniądze kupił w kiosku koło dworca autobusowego w Wilnie około trzech miesięcy temu. Dalej musiał odpowiadać na pytania typu: Czy ma kwit? W jakim kiosku kupił? Dlaczego kupił w kiosku, a nie w salonie? Nareszcie do pokoju śledczego zaproszono kilka osób, które potwierdziły, że Piotra widzą po raz pierwszy i nie mają do niego żadnych pretensji. Słaba to pociecha - stwierdził w myślach mój przyjaciel - ale będę teraz wiedział, gdzie kupować takie rzeczy.

Z tymi ponurymi myślami opuścił komisariat,wstąpił znowu do tej samej knajpy, tym razem wychylił nie jeden,ale dwa kieliszki “przezroczystej” i … wstąpił do salonu sprzedaży komórek. Tu miał przed paru miesiącami kupić ten nieszczęsny telefon, ale ponieważ wszystkie były białe, więc nie kupił, a na swoją głowę kupił w kiosku używany i czarny, o jakim marzył. Błąd jednakoż polegał na tym, że nie poprosił o kwitek, ale kto ich potrzebuje lub wydaje w kioskach lub na targowiskach w takich zwykłych, codziennych, szeregowych wypadkach - pomyślał. I odszedł zadowolony z siebie oraz prezentu, jaki sobie sprawił.

Kupił więc za drugim podejściem tym razem to, co chciał: telefon znanej i lubianej firmy, czarny, nowiuteńki i najważniejsze, że “legalny”. Smuciło tylko, że ten telefon wraz z tamtym, który mu zabrano, kosztował go prawie dwa razy więcej.

Wnioski

Otóż wnioski są niepocieszające, gdyż, według mnie, postąpiono z moim kolesiem być może poprawnie ze względu na prawo, ale w aspekcie ludzkim postąpiono źle. Skąd człowiek mógł wiedzieć, że w całkiem legalnym kiosku kupuje kradzioną rzecz. Stąd wniosek, że ten handel w kioskach powinien być lepiej kontrolowany przez odpowiednie służby, by ludzie mogli bez obaw tu kupować. A tego nie ma i bardo wątpię, czy prawdziwi złoczyńcy tego procederu zostaną ukarani. Mówię tu o tym czy o tych, co tę komórkę komuś ukradli lub zrabowali i o tym czy o tych, którzy ten kradziony przedmiot sprzedali. Mój kolega nie zamierza tak łatwo się poddać i ma zamiar zapytać pana śledczego, który dokonał konfiskaty jego telefonu, jakie są rezultaty dochodzenia w tej sprawie: czy złoczyńcy już są pojmani i kto mu zwróci pieniądze za nabyty w kiosku używany telefon.

Na zakończenie chciałbym poprosić kogoś z dyplomem prawnika i kogoś, kto był w podobnej sytuacji oraz wszystkich, którzy przeczytają ten artykuł, by przedstawili mojemu koledze oraz mnie samemu, aspekty ludzkie i prawne tej SMUTNEJ PRZYGODY. Nie pierwszej i nie ostatniej w dziejach handlu w kioskach.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (41)