Rozpocząwszy przed wojną krwawą walkę z polską grupą etniczną zamieszkałą w Związku Radzieckim, jak niepewną w obliczu zbliżającej się wojny z Hitlerem (patrz. T. Snyder „Skrwawione ziemie", wyd. litewskie – „Kruvinos žemės”, „Tyto alba”, 2012, wyd. polskie – „Świat Książki”, 2012), po wojnie Stalin kontynuował tę operację-czystkę, teraz już w sposób mniej krwawy, a drogą przymusowej repatriacji Polaków do Polski, która po II wojnie światowej terytorialnie przesunęła się na Zachód.

Jak pisze Snyder, wykonawcy repatriacji Polaków byli szczególnie skrupulatni w Wilnie, a mniej rygorystyczni na wsiach. Polskie elity Wilna praktycznie w całości wyrepatriowały do Polski, natomiast podwileńskie wsie tego uniknęły. W ten sposób Polacy ma Wileńszczyźnie w 1950 r. (dzięki Stalinowi) z narodu miejskich elit stały się narodem wiejskim. Na obszarach wiejskich większość z nich jest raczej pochodzenia białoruskiego, ale dzięki swej historycznie wyznawanej religii katolickiej uważają się za innych, „tutejszych”, w odróżnieniu od Białorusinów prawosławnych. Po 1990 roku wielu z nich zaczęło się identyfikować jako Polacy i stali się Polakami.

W połowie XX wieku historyczna polska społeczność na Litwie doznała ogromnej transformacji, utraciła naturalną historyczną społeczność miejską, tracąc przywództwo kulturalne i polityczne swej społeczności i stała się społecznością wiejską, czego się nie zdarzało w historii.

Co dla polskiej wspólnoty narodowej oznaczała utrata przywództwa elit, możemy tylko przypuszczać i porównywać z doświadczeniami własnymi. W 1940 r. Stalin podobnie postępował z Litwinami. W celu osłabienia potencjału ruchu oporu, deportował na Syberię w większości elity społeczne: polityków, kapłanów, wójtów, nauczycieli.

Społeczność polska na Litwie doznała nie tylko całkowitej utraty elit, lecz nagle w ciągu kilku zaledwie lat z dominującej społeczności miejskiej przekształciła się w społeczność wiejską. Czyli doświadczyła transformacji odwrotnej niż Litwini: Litwini - aż do II wojny światowej byli zasadniczo narodem wywodzącym się ze wsi i małych miasteczek oraz Kowna, w okresie sowieckim w wyniku naturalnych procesów industrializacji i urbanizacji stali się narodem miejskim, a także zasadniczo po raz pierwszy w historii zabrali się w znacznej mierze do kształtowania miejskiej kultury litewskiej, zbliżając się w ten sposób do zachodnich standardów cywilizacyjnych. To przyczyniło się do odrodzenia i ukształtowania nowych litewskich elit kulturowych i naukowych, które pod koniec lat osiemdziesiątych podjęły się odpowiedzialności za dzieło odbudowy niepodległości Litwy.
Tymczasem polska społeczność na Litwie, która jeszcze w czasach Stalina utraciła swe elity i ze społeczności miejskiej stała się zasadniczo społecznością wiejską, nie potrafiła do naszych czasów odbudować swego potencjału elitarnego.

Jak wynika z obecnej statystyki, Polaków na Litwie jest prawie 200 tysięcy, czyli około 7% populacji na Litwie. Odsetek rosyjskojęzycznych jest podobny. To niemało. Jednak wertując listy członkowskie Związku Pisarzy Litwy i Związku Artystów, nie znajdzie się na nich jest 7% polskich nazwisk, nie ma też nazwisk rosyjskich, choć związki te są związkami ogólnokrajowymi, a nie tylko związkami Litwinów. I nie jest tak, aby te związki były zamknięte i nie dopuszczały twórczości nielitewskiej. Po prostu w chwili obecnej twórczości nielitewskiej na Litwie prawie nie ma.

Właśnie to jest dużym problemem społeczności polskiej na Litwie, a nie „w” w pisowni nazwisk, a brak potencjału elit kulturowych i akademickich potencjału, który znajduje odzwierciedlenie w przywództwie politycznym myśleniu i działaniach społeczności. Zdaję sobie sprawę, że może to zabrzmieć lekceważąco lub nawet obraźliwie, ale więcej znam przykładów nazwisk takich elit z nielicznego grona nazwisk pochodzenia karaimskiego, kończących się na „-eckas”: prof. Rajeckas, amb. Kobeckaitė, dr Maleckas, niż analogicznych polskich.

A przecież Litwini nie raz wykazali, że narodowość polska lub rosyjska nie jest przeszkodą w sympatii: spójrzmy na celebrytów sieci społecznościowych lub gwiazdy sceny: Beata Tyszkiewicz, Renata Underis, Ewelina Saszenko, Alina Orłowska, Sasha Song, wcześniejsza gwiazda Swietłana Griaznowa, czy nawet bracia Ławrynowiczowie, niezależnie od plam w ich życiorysach. Nikt wreszcie przecież nie ukrywał szacunku wobec litewskiego ministra Jarosława Niewierowicza, ekonomisty Bogusława Grużewskiego lub sygnatariusza Czesława Okińczyca. Kogo Litwini nie lubią, tego nie ukrywają – Waldemar Tomaszewski lub Renata Cytacka ulubieńcami nie są, ale to nie ma nic wspólnego z ich narodowością polską.

Zniszczone przez Stalina polskie elity kulturalne nie odradzają się. Nic nie wskazuje na to, aby społeczność ta znowu przywróciła sobie status społeczności miejskiej, z jej elitami kulturowo-akademickimi. I to jest wielki problem obecnie, komplikujący porozumienie litewsko-polskie.
W całej Litwie da się zauważyć podział na „dwie Litwy”: socjologowie i politycy utyskują, że coraz mocniej rozwijające się miasta nie są w stanie dogadać się z opóźnioną prowincją. Na prowincji jest jeszcze wciąż pozostaje wiele nostalgii za sowiecką przeszłością, starają się to wykorzystać partie takie jak Partia Pracy lub Ład i Sprawiedliwość, 80% wyborców których uważa, że za sowietów było lepiej.

Na Wileńszczyźnie widzimy to samo: gospodarczo Wileńszczyzna pozostaje w tyle za całą Litwą, dlatego też tutejsza ludność jest jeszcze bardziej skłonna wierzyć w zalety sowieckiej przeszłości. Przyczyniają się też do tego powszechnie oglądane rosyjskie audycje telewizyjne. W. Tomaszewski również nie stroni od grania na takich uczuciach, jak również nie odrzuca poparcia Kremla zdobywając rosyjskojęzyczne głosy na wspólną listę polsko-rosyjską.

Wszystko to jest skutkiem przeprowadzonej przez Stalina transformacji polskiej społeczności, której przezwyciężyć, jak się zdaje, nie chce nikt: ani sama polska społeczność, ani litewskie Wilno, a zwłaszcza – Warszawa.

Więc po litewskiej stronie mamy dwa istotne czynniki, które w największym stopniu wpływają na stosunki litewsko-polskie: to paradygmat „litewskiej” historii, który od czasów T. Narbutta i A. Šapoki ukształtował mocną litewską genetykę historyczną, w której Polsce jest przypisana rola tych „złych”, z drugiej zaś strony – przeprowadzona w czasach stalinowskich transformacja społeczności polskiej na Litwie pozbawiła jej miejskiego potencjału elit kulturowo-akademickich i ten brak równowagi utrzymuje się do dziś, bardzo mocno oddziaływując na wzajemne relacje.

Postrzegając takie głębinowe objawy, stanowiące istotne przyczyny naszych nieporozumień, nie jest wszakże łatwo zaoferować, co należałoby uczynić, aby zmienić sytuację. Na pewno sytuacji zasadniczo nie zmienią jakiekolwiek pospieszne „fast foodowe” recepty, jak na przykład pisownia „w”, choć nasi językoznawcy i Sąd Konstytucyjny mogliby wreszcie to nawzajem wyjaśnić.
A ponieważ już wyjaśniliśmy, że główna „wina” nieporozumień litewsko-polskich leży na „historii” naszego kraju: od napisania „litewskiej” historii Litwy przez T. Narbutta po historyczne transformacje Litwy dokonane przez Stalina, to i szukając stosownej recepty, szukajmy „recept historycznych”.

Co robić: czy powstanie doktryna „kultury wileńskiej”?

Polska sama posiada przykłady takich „historycznych recept”, które można by zastosować również na Litwie, jeśli chodzi o leczenie zdiagnozowanych powyżej „chorób”.

W XX wieku Polska również doznała potężnych transformacji historycznych: odrodzonej w 1918 r. przez J. Piłsudskiego niepodległej Polsce przyszło oprzeć się sowieckiej agresji tuż na początku niepodległości; ulegając pokusie odrodzenia Polski na całym terytorium byłej Rzeczypospolitej (odczuliśmy to na własnej skórze), jak pisze P. Hetherington, Piłsudski był wierny konsekwentnej doktrynie, że Polskę przed agresją Wschodu uchronić może maksymalne odsunięcie na Wschód granic, które Polacy będą w stanie samodzielnie obronić. Jednak to wszystko nie pomogło w obliczu zmowy Ribbentrop-Mołotow, prowadzącej do podziału Polski i skończyło się po II wojnie światowej utratą przez Polskę terenów na Wschodzie i zyskaniem nowych terenów na Zachodzie.

Ta historyczna transformacja dla narodu polskiego nie była i nie jest łatwa „do strawienia”: bolesne kompleksy post imperialne są charakterystyczne nie tylko dla mieszkańców obecnego upadającego imperium rosyjskiego, w połowie XX wieku odczuły je boleśnie rozpadające się w owym czasie imperia francuskie i brytyjskie, boleśnie odczuła to Polska nękana historycznymi przemianami po II wojnie światowej.

Co pomogło Polsce poradzić sobie z własnymi kompleksami? Co pomogło polskim elitom w ukształtowaniu nowego paradygmatu historycznego, który pozwolił oficjalnej Polsce po 1990 roku odrzucić prowadzące donikąd resentymenty historyczne, zwłaszcza w polityce wschodniej? To, niewątpliwie, wyrazisty fenomen wydawanego w Paryżu czasopisma „Kultura”. Od roku 1947 wydawał go w Paryżu przez słynny Jerzy Giedroyć, polski filozof i publicysta o pochodzeniu litewskim. „Kultura” dzięki J. Giedroyciowi i jego koledze J. Mieroszewskiemu kształtowała specyficzną wizję przyszłej, niezależnej od sowietów polskiej polityki wschodniej. Najważniejsza jej teza, zdaniem T. Snydera była bardzo jasna: Polska powinna zrezygnować ze swoich ambicji imperialnych w polityce wschodniej. Jak pisze T. Snyder, J. Mieroszewski w swych pracach przewidział, jakie istotne zagrożenia dla współczesnej, post-sowieckiej Polski mogą stwarzać: „1) niepodległa Rosja, 2) polski nacjonalizm imperialistyczny”.

Jak uznają wszyscy współcześni polscy analitycy polityczni – filozofia „Kultury” i nakreślany w niej nowy polski paradygmat historyczny w zasadzie ukształtowały nowoczesną Polskę i jej stosunki ze wschodnimi sąsiadami. W ten sposób Polska była w stanie pożegnać się z polskim paradygmatem historycznym ukształtowanym w okresie międzywojennym przez J. Piłsudskiego, R. Dmowskiego, czy W. Grabskiego, z poglądami J. Piłsudskiego, że z uwagi na bezpieczeństwo geopolityczne Polski trzeba odsunąć granice, aby bronić się jak najdalej na wschód od Warszawy (prawdę mówiąc, czasami brakuje mi jakichś zmodernizowanych „piłsudczykowskich” poglądów w dzisiejszej polskiej polityce bezpieczeństwa, zwłaszcza kiedy w czasach R. Sikorskiego wydawało się, że sami Polacy nie rozumieją tego, jako ważną rolę ma do odegrania Polska w trosce o bezpieczeństwo geopolitycznego swych wschodnich sąsiadów, jeśli Polsce naprawdę zależy na ochronieniu siebie od zagrożenia rosyjskiego).

Elity polskiej „Solidarności” przyjęły filozofię „Kultury” za podstawę swej współczesnej filozofii polskiej. Można tylko podziwiać przebieg takiej potężnej transformacji paradygmatu narodowego wskutek niezwykle ważnej, ale zaledwie jednej inicjatywy kulturalnej.

Patrząc panoramę litewskich debat społecznych w ostatnich dziesięcioleciach nie jestem w stanie wskazać na jakikolwiek analog litewski fenomenu „Kultury”.

Rozważając zatem, jakich recept nam potrzeba na rozstrzygnięcie problemów omawianych w niniejszym tekście, powiadam – trzeba nam inicjatywy „Kultury Wileńskiej”, potrzebujemy nowej doktryny „Kultury Wileńskiej”, potrzeba nam nowej filozofii „Kultury Wileńskiej” i nowych paradygmatów historycznych.

Należałoby rozpocząć od takich prostych zobowiązań, które łączą się przede wszystkim z naszym paradygmatem historycznym:

a) musimy zrezygnować z wywodzącego się z czasów Narbutta-Šapoki pojmowania historii najnowszej Rzeczypospolitej Obojga Narodów czasów współczesnych, że po Unii Lubelskiej wszystko w naszej historii było złe, albo, że jedyną przyczyną zła stanowiła tylko Polska. Takie pojmowanie było niezwykle istotne dla narodu litewskiego od końca XIX wieku do pierwszej połowy XX wieku, kiedy kształtowały się niezależne państwo litewskie i mentalność narodu litewskiego, jednak w XXI wieku takie pojmowanie nie pozwala na kompletną nacjonalizację swej historii („to, co się działo na terenie Litwy, stanowi historię Litwy”);

b) potrzeba przywrócić jako „własne” historię Litwy i dziedzictwo kulturowe Wilna również po Unii Lubelskiej (1569 r.). Trzeba nauczyć się cieszyć z dziedzictwa kulturowego Litwaków i Polaków w Wilnie jako z własnego (dziedzictwa Litwy). Należy wyjść poza przeszkody „litewskości” w postrzeganiu historii i dziedzictwa kulturowego Litwy: historia Litwy aż do początków XX wieku nigdy nie była historią tylko Litwinów, przez wszystkie czasy historyczne była ona obszerniejsza i wspanialszy niż tylko li historia samych Litwinów. Adam Mickiewicz jest poetą i piewcą Litwy, lecz nie „litewskim” (w wąskim znaczeniu etnicznym) poetą. Kultura „litewska” tworzona była w językach polskim, żydowskim, białoruskim, litewskim, my zaś tymczasem znamy i rozważamy tylko to, co zostało napisane w języku litewskim.

Rozumiem, że realizacja tych zobowiązań nie jest rzeczą prostą, ale trzeba o tym mówić. Jesteśmy już wystarczająco silni, żebyśmy o tym mogli mówić otwarcie i odważnie.

Trzeba też rozmawiać o rzeczach bardzo prostych, jak na przykład o tym, że co cztery lata odbywają się Litewskie Święta Pieśni, które dotychczas były wyłącznie „litewskimi” festynami śpiewaczymi. Tak oto podczas Święta Pieśni w 2014 roku nawet w programie Dnia Folklorystycznego zabrakło jakiegokolwiek zespołu polskiego z Wileńszczyzny, bądź zespołu białoruskiego, czy żydowskiego z Wilna. Są goście z Węgier i Azerbejdżanu, Gruzji i Ukrainy, brak jednakowoż Polaków z Wileńszczyzny. Bardzo chciałbym, aby w Wilnie odbywały się prawdziwe festyny „Wileńskiego dziedzictwa kulinarnego” „Wileńskiego dziedzictwa muzycznego”, aby funkcjonowało co najmniej po jednej restauracji z wileńską kuchnią żydowska i polską, gdzie można byłoby poczuć zapach prawdziwej historii Wilna.

Myślę, że powinniśmy dbać nie tylko o litewskie dziedzictwo etniczne. Musimy również zadbać o dziedzictwo etniczne całej Litwy. O polskie i żydowskie dziedzictwo etniczne na Litwie troszczyć się należy podobnie jak opiekujemy się dziedzictwem etnicznym Żmudzinów, Dzuków. Dotychczas tego brak. I przez ten podział nadal myląco sygnalizujemy, że państwu rzekomo zależy jedynie na dziedzictwie litewskim, zaś Polacy, Żydzi, Białorusini, chociaż stanowią część historii Litwy, wciąż pozostają „odosobnieni” w dzisiejszej Litwie. Musimy wyjść poza te bariery, zarówno jeśli chodzi o podejście do historii, jak też do bogatego nie tylko litewskiego dziedzictwa. Powinniśmy uświadomić, jak bogata w historii była „kultura wileńska” w swojej różnorodności i umożliwi to zmianę poglądów również na teraźniejszość.

Właśnie do wszystkiego tego potrzeba nowej doktryny „kultury wileńskiej” i trzeba, żeby nie była ona tylko li doktryną kilku elitarnych animatorów kultury takich, jak Kristina Sabaliauskaitė lub Leonidas Donskis, lecz żeby stała się ona także nowym paradygmatem naszej oświaty oraz produktem masowej konsumpcji kultury.

Kiedy zdamy sobie sprawę, że w rzeczy samej należy to uczynić, wówczas, mam nadzieję, uświadomimy sobie również i to, jak tak naprawdę możemy pomóc polskiej społeczności na Litwie. Społeczności, której z powodu bolesnych transformacji historycznych brakuje po prostu elity kulturalnych, akademickich, państwowych i trzeba pomóc w wypełnieniu tej luki.

Nie raz mówiłem i pisałem, że jest to problem całej Litwy – nikła i osłabiona warstwa elitarna w państwie, z powodu czego życie polityczne państwa staje się pod względem intelektualnym coraz uboższe, brakuje potencjału do przywództwa intelektualnego i problem ten wymaga świadomego rozstrzygnięcia poprzez dbanie o zmiany, rozwój i konsolidację elit w państwie. Można to czynić drogą świadomej realizacji przez państwo specjalnych programów kształtujących liderów, biorąc za przykład, chociażby z powodzeniem realizujący to Singapur, poprzez wysyłanie młodych ludzi na studia do najlepszych uczelni, zwłaszcza jeśli chodzi o rozwój ich zdolności przywódczych z późniejszym ich zatrudnieniem na Litwie.

Realizację całego tego programu można rozpocząć ze szczególną uwagą wobec prawdziwych potrzeb społeczności polskiej, pomagając jej w ten sposób przezwyciężyć bolesne konsekwencje transformacji Stalina: pomagając przede wszystkim wypełnić deficyt miejskich elit na szczeblu państwowym. Powstanie wtedy znacznie więcej możliwości dla wzajemnego zrozumienia i zaufania.

******

Tak więc, rozważając perypetie stosunków litewsko-polskich, wzajemnych relacji Litwinów i Polaków zamieszkałych na Litwie, można stwierdzić, że nadal na to wszystko bardzo silny wpływ wywiera historia. Dla nas żyjących na Litwie, bardzo ważne jest, abyśmy się nie stali zakładnikami swych poglądów na naszą wspólną z Polską historię, które kształtowały się w połowie XIX wieku, gdy budowano podstawy Litwy, jako nowego państwa etnicznego. Musimy sobie przywrócić bardziej szerokie pojmowanie historii i dziedzictwa kulturowego Litwy i Wilna, w którym z etnicznym dziedzictwem litewskim jest integralnie związane charakterystyczne dla naszego kraju dziedzictwo polskie, żydowskie i białoruskie.

Podobnie też musimy pomóc polskiej społeczności w przezwyciężeniu problemów jej dziedzictwa historycznego, kiedy z powodu przymusowej repatriacji z woli Stalina utraciła ona miejskie tradycje i potencjał. Brak europejskich elit kulturowych, akademickich, politycznych czyni tę społeczność zakładnikiem nostalgii za sowiecką przeszłością oraz współczesnej kremlowskiej propagandy.
Ja naprawdę kocham Polskę. I jestem dumny z faktu, że Adam Mickiewicz kochał swoją i moją Ojczyznę Litwę i był najbardziej genialnym piewcą historycznej Litwy. Cieszę się również z faktu, że jest on uważany za największego z polskich poetów. Jednak, aby A. Mickiewicz naprawdę łączył Litwinów i Polaków, powinniśmy po obu stronach granicy przezwyciężyć problemy swych paradygmatów historycznych. Po to też trzeba otwarcie rozmawiać ze sobą wzajemnie i we własnym gronie. Rozmawiać o rzeczach istotnych, a nie tylko o pisowni nazwisk. Do tego też potrzeba nowego formatu „kultury wileńskiej”: zarówno nam wewnątrz Litwy, jak i gwoli szerszego dialogu litewsko-polskiego.

Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (309)