Czerwiec 1941 r.

Tak naprawdę nikt nie wiedział, co wetknęła mu w dłoń i dlaczego nie pozwalała jej nikomu otworzyć. Wiedziała, że jej trzyletni synek umiera. Wszyscy wiedzieli: dwaj starsi synowie – Karol i Zygmuś, sąsiedzi z przeludnionej wspólnej izby w nędznym baraku. Tuliła go, śpiewała mu i błagała, by jeszcze trochę wytrzymał. Mówiła, że ojciec niedługo wróci z więzienia i że już zaczął się czerwiec. Że w tajdze całkiem już puściły mrozy. Że będą jagody, maliny i grzyby. Że jeszcze trochę i skończy się głód.

Kołysankę śpiewała mu nawet, gdy już nie żył. Ale tak bardzo, bardzo cicho, tak, żeby innych w baraku nie pobudzić. Rano wszyscy musieli iść do pracy w tajdze. Praca to chleb, a chleb to życie. Dziecko umarło więc w ciszy.

Zmarł chyba nad ranem, choć pewności nie miała. Na Północy zaczęły się już białe noce i noc zlewała się z dniem. Ktoś zgłosił śmierć dziecka władzom obozu, ale nikt nie pofatygował się nawet, żeby zobaczyć ciało. Po co? Sami sąsiedzi zawinęli Kazia w koc, zbili skrzynkę i ponieśli na skraj lasu. Nie pamiętała, kto wykopał płytki grób, ani kto zmówił „Wieczne odpoczywanie”. Pamiętała, że stała trzymając dzieci za ręce. Pamiętała, że śpiewano „Anielski Orszak” i że sama też, w myślach, zaśpiewała jedną zwrotkę:

(…) „Niech cię przygarnie Chrystus uwielbiony,
On wezwał ciebie do królestwa światła.
Niech na spotkanie w progach Ojca domu
Po ciebie wyjdzie litościwa Matka”. (…).

Był 3 czerwca 1941 r. Mąż, Jan, wrócił do rodziny dopiero we wrześniu. Gajowy spod Łomży (miasteczka na północnym wschodzie Polski), ale też weteran I Wojny Światowej i bohater Wojny Polsko-Radzieckiej z 1920 r. trafił do więzienia, bo podejrzewano go o pomoc w ucieczce jednego z więźniów osady Soliuga pod Niandomą. Pomógł niejakiemu Wagnerowi. Skazano go za to na 10 lat. Trzy miesiące przed powrotem Jana, 22 czerwca 1941 r. Hitler napadł na Związek Radziecki. Dywersant i wróg stał się nagle sojusznikiem, ale z wyjściem na wolność musiał zaczekać do amnestii Stalina dla polskich więźniów, jeńców i zesłańców z 12 sierpnia 1941 r.

Ukojenia w bólu szukał potem walcząc z Niemcami w Armii generała Władysława Andersa. Został bohaterem walk pod Monte Cassino. Po powrocie do Polski z Wielkiej Brytanii w 1947 r., znów został aresztowany. Za „szpiegostwa na rzecz Anglii”. Tym razem jednak przez polską komunistyczną już bezpiekę. Siedział krótko – KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego) zadowolił się Funtami Szterlingami, jakie przywiózł z Anglii. Nigdy nie otrząsną się z traumy po śmierci synka. Wielki, silny mężczyzna nie mógł znieść upokorzenia z powodu własnej bezsilności. Bo zsyłka na daleką Północ Rosji była dla niego przede wszystkim upokorzeniem. Był naprawdę wielki, silny i odważny. Pewnie gołymi rękoma potrafiłby rozszarpać z pół tuzina NKWD-zistów, lecz mimo to był bezradny. Bezradny wobec okrutnego komunistycznego systemu. Do ukochanej gajówki nigdy już nie wrócił. Póki miał siły do pracy, pracował jako woźny w Technikum Budowlanym w Łomży. Cóż, jego bohaterskie życie było politycznie niesłuszne…. Zmarł 11 listopada – w Święto Niepodległości Polski. Polski, za której wolność walczył w trzech wojnach.

Czerwiec 1983 r.

Czerwiec był w rodzinie miesiącem szczególnym. Od kiedy? – tego nie wiem. Na pewno od śmierci Kazia – 3 czerwca 1941 r. W czerwcu nie tylko wybuchła wojna niemiecko – radziecka (Wielka Wojna Ojczyźniana), która uratowała życie Janowi. W czerwcu urodziło się dwoje dzieci najstarszego dziecka Jana i Feliksy – Janka Karola (Wiesia i Darek). I Fela wiedziała, że powinna umrzeć w czerwcu. Zmarła 30 czerwca 1983 r. Dwa tygodnie przed śmiercią, opowiedziała o medaliku, jaki wetknęła w dłoń swojego umierającego dziecka, o tym, co pamięta z pogrzebu i o miejscu pochówku synka.

- Nie było tam cmentarza, bo nikt nie poświęcił tej strasznej ziemi. Położyliśmy Kazia między innymi dziećmi. Leżą na takiej górce jakieś 100- 200 metrów od naszych baraków. Tak trochę jakby nad torami kolejowymi –opowiadała.- Grobów pewnie już nie ma, bo zabrała je tajga. A i nędzne baraki mogły się już zawalić.

Kiedy chowali Kazia, podszedł nad grób administrator z obozu i kazał się pospieszyć, bo praca czeka. Zagroził, że jak się nie pospieszą, obetnie mężczyznom pół dniówki. To bardzo dużo: dniówka mężczyzny wynosiła 80 dag chleba. Kobiet i dzieci – po 30 dag. A kiedy mężczyzna chleba nie przynosił, dzieci – jak Kazio – umierały.

Administrator okazał się ludzki. Po zasypaniu jamy z ciałem dziecka pozwolił matce i dwójce jej dzieci zacząć pracę. I uciął „tylko” jedną stawkę. Tego dnia zarobili w trójkę 60 dag. czarnego czerstwego chleba.

Czerwiec 2013 r.

Nigdy nie planowałem wyprawy w tamte strony. Nie widziałem w niej sensu, nie widziałem szans powodzenia. Nikt mnie o to nie prosił. Pomysł zrodził się nagle. Podzieliłem się nim z rodziną i przyjaciółmi. Wszyscy zgodnie uznali, że taka eskapada mogłaby być fajnym prezentem na moje 50 urodziny.

Ruszyłem – dzięki za pomoc polskiej Redakcji Internetowej „Głosu Rosji” - na daleką Północ Rosji zwykłym samochodem osobowym. Wyjechałem 30 lat po śmierci mamy Kazia – Feli i równo w dniu rocznicy jego śmierci – 3 czerwca. Początkowo miał ze mną jechać Leon Wagner – krewny „tego Wagnera” z 1941 r., któremu pomógł w ucieczce ojciec trzyletniego Kazia – Jan. Dlaczego on? Bo był tam jako dziecko. Bo znał rodzeństwo i rodziców Kazia. Bo się przyjaźnimy. Bo opowiadając zawsze precyzyjnie oddziela fakty od spekulacji i uczuć. Bo uwielbiam z nim rozmawiać. Niestety, choć Leon czuje się wyśmienicie, kardiolog nie zgodził się na jego wyjazd. 82 letni emerytowany pułkownik Wojska Polskiego pozostał w rodzinnej Łomży. Zaproszenie na wycieczkę przyjął mój sąsiad i przyjaciel – Grześ Ostalski.

Miejsce docelowe – wieś Buraczicha leżąca 20 km od miasteczka Niandoma na Północy Rosji. Znajduje się ona ok. 800 km na północ od Moskwy i ok. 600 km na południe od Archangielska – północnego skraju europejskiej cywilizacji. Od Warszawy to ok. 2 000 km.

Cel wyjazdu – zostawić gdzieś w Buraczisze tablicę upamiętniającą śmierć trzyletniego Kazia.

Czas – wrócić do Polski na 14 czerwca, by przy butelce swojej urodzinowej wódki pomówić z Leonem. Pogadać o tym, co zobaczę i o tym, co on pamięta. Sącząc zaś wódkę zastanowić się, czy okrutna historia może zbliżać narody? Czyli, czy cierpienie może łączyć?