- Kiedy doszedłeś do wniosku, że chcesz pracować w radiu i dlaczego właśnie ten zawód Ciebie tak pociągał?

Tak naprawdę wszystko zaczęło się kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Kiedyś owszem media były gorzej rozwinięte, ale od dzieciństwa pociągało mnie coś, co po prostu płynęło z głośników. Będąc w wieku 4 lub 5 lat słyszałem jak mój tata nagrywał z radia piosenki na kasetę i zawsze jak się odzywał jakiś głos z radioodbiornika, to zastanawiałem się gdzie ta mówiąca osoba siedzi, czym się zajmuje, jak wygląda. Oczyma wyobraźni dziecka ciężko było sobie uświadomić, że w rzeczywistości gdzieś tam powiedzmy w Warszawie, w przestronnym studiu nagrań, ktoś mówi coś do mikrofonu i przede wszystkim to było dla mnie największą tajemnicą.
Wiadomo, że każda enigma intryguje i pociąga, więc i ja zacząłem zgłębiać fenomen radia. Do tego dodać można oglądanie telewizji, kiedy również zastanawiałem się jak ci ludzie zachowują się poza kamerami. Wtedy to właśnie pomyślałem, że fajnie by było kiedyś być może cokolwiek do mikrofonu powiedzieć. Miałem wtedy 6 lat.

Pewnie zabrzmi nieco dziwnie, ale później zacząłem czytać sobie na głos różne rzeczy, najczęściej komiksy, które najbardziej lubiłem. W końcu poważniejsze myśli o tym, że mógłbym pracować w radiu nawiedziły mnie w wieku 15–16 lat, kiedy uczyłem się w liceum i kiedy moja szanowna polonistka powiedziała do mnie: „słuchaj, Kamilu, fantastycznie mówisz, masz piękną dykcję, fajny głos, dlatego powinieneś kiedyś spróbować swoich sił w dziennikarstwie”. Skoro dziennikarstwo radiowe jak również i prasowe magnetyzowało mnie już od lat, zdecydowałem się z podobnymi do mnie ludźmi na założenie szkolnego radiowęzła. Muszę powiedzieć, że udało nam się w zasadzie wykreować jak na tamte warunki fajną rzecz, ponieważ rzeczywiście stworzyliśmy bardzo profesjonalne radio. Wiązało się to też z pewnym przełamaniem, bo wiadomo jaka potrafi być młodzież wyśmiewając podobne inicjatywy, ale nam się udało. Nasz radiowęzeł działał na przerwach, w międzyczasie szykowaliśmy program, muzykę. To były również pierwsze kroki związane nie tylko z budową radiowęzła licealnego, ale też pierwsze kroki w poznawaniu tego czym jest marketing, jako że musieliśmy zdobyć pieniądze na swą działalność, więc naturalnie siłą rzeczy poszliśmy do lokalnych przedsiębiorców w celu uzyskania sponsoringu w zamian za reklamę na antenie naszej szkolnej rozgłośni.

- Jakie stacje radiowe miały i wciąż mają na Ciebie największy wpływ?

Jako że pochodzę z północno-wschodniej części Polski zbyt wielu stacji radiowych wówczas nie można było usłyszeć. Poza lokalnymi rozgłośniami w Suwałkach takimi jak „Radio 5”, w którym pracowałem, słuchałem również publicznej rozgłośni „Radio Białystok”. W sobotnie popołudnie leciała w tym radiu fajna lista przebojów, podobały mi się dżingle, oprawy muzyczne, prowadzący, więc chłonąłem z tego wszystko, co tylko mogłem. Stacje stricte komercyjne takie jak „RMF” albo „Radio Zet” pojawiły się w moim regionie dosyć późno, ale nie ukrywam, że słuchałem ostatniego i wszystko to wpływało na moją jeszcze dziecięcą wyobraźnię.
Pamiętam jak pewnego dnia zadzwoniłem do „Radia Zet”, po tym jak prezenter powiedział na antenie, że ma chrypkę i to wielką i zachęcił wszystkich słuchaczy dzwonić i powiedzieć coś od siebie. Zadzwoniłem, miałem przygotowany tekst na kartce, bowiem miałem niesamowitą tremę i nie wyobrażałem sobie, że powiem cokolwiek z głowy. Mimo to, w połowie wygłaszania tekstu z kartki, prowadzący powiedział do mnie, że te słowa powinny płynąć z serca, nie zaś z kartki. Tę uwagę szczerze mówiąc wziąłem sobie do serca i dzisiaj między innymi tymi słowami się kieruję. Już po latach, kiedy zacząłem swoją przygodę z radiem, napisałem kilka maili do tego prowadzącego i cieszę się, że mi to powiedział, że takie słowa przekazał i tym samym zachęcił mnie do profesjonalizmu.

- Trafna krytyka wypowiedziana w odpowiednim czasie jest pomocna w Twoim zawodzie?

Mówiąc otwarcie, w radiu bez krytyki się nie da. Czasami trzeba dojrzeć do pewnych rzeczy. Myślę, że to dosyć długi proces, trzeba więc wielokrotnie zaliczyć glebę, nabrać pokory, uświadomić sobie, że radio to ludzie, zespół, słuchacze i jesteś tu po to, aby wszystkim im fajnie mijał dzień. Ewentualnie żeby dowiedzieli się czegoś nowego, ciekawego, albo tak jak w moim przypadku mieli rano dobry humor.

- Kto jest dla Ciebie autorytetem dziennikarstwa radiowego?

Jako że jestem radiowcem, tutaj można by było iść jedną drogą i skupić się tylko i wyłącznie na prezenterach, aczkolwiek chciałbym zaliczyć do tego grona również dziennikarzy telewizyjnych, którzy mieli większy lub mniejszy wpływ na wybór przeze mnie obecnego zawodu. Są to ikony polskiego dziennikarstwa, takie jak np. Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki. Do tych osób zawsze się wraca. Mógłbym też wymienić kilka nazwisk, które później zaistniały w dziennikarstwie komercyjnym, to z pewnością Tadeusz Sołtys z „RMF FM”, Mariusz Rokos z „Radio Zet”, Irek Bielennik, Marek Starybrat i inni. Jeśli chodzi o tę drugą stronę ściśle dziennikarską, to być może zabrzmi to banalnie i nieco patetycznie, ale są to Tomek Lis, Kuba Wojewódzki, Monika Olejnik, Kamil Durczok i być może mniej znany, lecz nie ustępujący wielkim imionom Marcin Wojciechowski z „Radio Zet”.

- Co według Ciebie jest najważniejsze w profesji radiowca i co z kolei jest najbardziej uciążliwe?

Najtrudniejsze jest oczywiście budzenie się z rana. Jestem sową, ale jak się rozbudzę i wypiję pierwszą kawę, to jest fantastycznie. Muszę przyznać, iż takie momenty kiedy zaczynam poranną rozmowę ze słuchaczami, kiedy organizm się budzi do życia tak mniej więcej o 6:45, są naprawdę cudowne. Poranki w radiu mają w sobie ten urok, że prezenter budzi się razem ze swoimi słuchaczami. Fajnie jest również, kiedy zadzwoni jakiś fajny człowiek, mający coś ciekawego do powiedzenia, albo chętnie angażujący się do rozmowy na zaproponowany temat. Na tym też polega lekkość pracy, chociaż nie zawsze tak się zdarza. Mimo wszystko wynikają z tego fajne sytuacje i buduje to wspaniały wizerunek radia na żywo.

- Jak z biegiem czasu zmienił się Twój stosunek do Wilna i czy miałeś jakieś stereotypowe wyobrażenie na temat miasta nad Wilią zanim się tu przeprowadziłeś na stałe?

Niewiele o Wilnie wiedziałem, ale pracowałem z koleżanką, która tutaj w Wilnie studiowała, więc ona mi trochę opowiedziała o mieście, pokazała mi między innymi gdzie można znaleźć Radio „Znad Wilii” i inne rzeczy tego typu. Stereotypów nie miałem. W zasadzie staram się nie mieć żadnych uprzedzeń. Studiując wówczas w Polsce historię, interesowałem się dawnymi dziejami tych terenów i wiedziałem, że jest tu liczna mniejszość polska jak również i to, że Wilno było podczas zaboru rosyjskie, później polskie, teraz jest litewskie, dlatego starałem się w stosunku do tego zachować jak najdalej idący dystans.

Był to rok 2003 kiedy Polska i Litwa miały wejść do Unii Europejskiej, więc miałem już wtedy kontakt z pewnymi osobami z Litwy, które też pomogły mi później nakreślić obraz Wilna, dlatego jeżeli miałem jakieś wątpliwości co do litewskiej stolicy, to ci znajomi skutecznie wypleniły te wszystkie negatywne rzeczy. Przez tych 8 lat jak tu jestem Wilno zmieniło się nie do poznania. Naprawdę jest to miasto inne niż to, do którego przyjechałem w 2003, a potem w 2004 roku, kiedy tutaj się przeprowadziłem. Jest to miasto bardzo przychylne takim obcokrajowcom jak ja, którzy na każdym kroku używają języka polskiego, więc zaryzykuję stwierdzenie, że w obrębie Starówki czuje się jak w każdym innym polskim mieście.

- Jaki jest Twój stosunek do polskiego akcentu wileńskiego?

Każdy mnie o to pyta. W Polsce rozmawia się na Kaszubach po kaszubsku, chociaż nigdy z Kaszubami nie rozmawiałem po kaszubsku, Górale mówią po góralsku, Ślązacy – po śląsku itd. Kilka lat temu, ze znajomymi Litwinami byłem na wycieczce w Polsce, i jak się okazało, rozpoznali oni, że górale trochę inaczej mówią po polsku. Mogę powiedzieć, że akcent wileński nie jest mi obcy. Na Podlasiu mówiło się w mniejszych miejscowościach, może z mniejszym zaśpiewem, ale z podobnym akcentem, a moi świętej pamięci dziadkowie mieszkali 7 km od granicy polsko-białoruskiej. Zatem jak byłem mały, używali wielu nieznanych mi wówczas słów, że trudno to nawet sobie dzisiaj wyobrazić. Będąc dzieckiem nie myślałem o tym, ale różne refleksje przyszły do mnie dopiero wtedy jak tutaj zamieszkałem. Dlatego tutaj w Wilnie tak naprawdę czułem się jak u babci na wsi, znałem mniej więcej tę gwarę i ten język.

Z pewnością rozmawiając z niektórymi ludźmi, wyczuwa się wplatanie pewnych rusycyzmów do codziennego języka, ale to nie jest żaden większy problem, dlatego znowu powtórzę, że jeżeli Górale mówią po góralsku, a Ślązacy po śląsku, to Wilnianie mówią po wileńsku. Nic nie mam przeciwko temu, to jest piękne, wielu Polaków z Polski dzisiaj się tym zachwyca, aczkolwiek z pewnością jest to co nieco inny wileński niż ten z czasów międzywojennych. Moi przyjaciele - Wilnianie żartując pytają mnie często, czy już się nauczyłem języka wileńskiego, bo tak naprawdę, szczególnie na początku, będąc w ich towarzystwie i słysząc typową gwarę wileńską, w ogóle nie rozumiałem o co chodzi.

- Jak oceniasz swoją wiedzę języka litewskiego?

Mogę powiedzieć tak, że „aš kalbu truputi lietuviškai”, ale będę tutaj samokrytyczny wobec siebie, bo jeśli chodzi o język litewski, to moja gramatyka wymaga jeszcze dopracowania, muszę się jej jeszcze nauczyć, aczkolwiek komunikuję się z Litwinami, mam znajomych i przyjaciół Litwinów, znam sporo osób z Dzukii, którzy w ogóle albo prawie nie mówią po polsku, więc po prostu z konieczności powinienem się z nimi dogadywać po litewsku, w ostateczności po angielsku, ale jako że chcę opanować jak najlepiej język litewski, zmuszam siebie do tego, żeby mówić z nimi po litewsku. Rozmawiam więc, wiem że, popełniam błędy, ale mam nadzieję, że w perspektywie 3–4 lat opanuję go jeszcze lepiej.

- Co sądzisz o istniejącym konflikcie polsko-litewskim i co według Ciebie mogłoby być tą nową siłą łączącą oba narody?

Na tle moich kontaktów z Litwinami, dobrze wiem, że większość Litwinów nie ma nic przeciwko Polsce. Czasami ktoś się wypowie, że na Litwie są produkty lepszej jakości, aczkolwiek na dzień dzisiejszy dużo Litwinów wybiera się na zakupy do Polski. Właśnie będąc w Polsce te osoby widzą, że to nie jest jakiś zły kraj, każdy wyrabia swoją własną opinię i trudno powiedzieć czy to jest sztucznie nadmuchiwany konflikt czy nie. Każda ze stron ma swoją rację. Jako osoba pochodząca z Polski nie rozumiem dlaczego polskie imiona i nazwiska nie mogą być pisane tutaj również w języku polskim. Moje nazwisko ma literkę „w” i w każdych dokumentach jest pisane w języku polskim, więc jeżeli w stosunku do obywateli krajów UE można stosować tę zasadę, to dlaczego nie do własnej mniejszości narodowej? Mimo to, że każda ze stron ma swoje racje, do wszystkiego trzeba podchodzić krytycznie oraz starać się mieć własne zdanie. Można też zadać sobie pytanie: czy jeśli władze litewskie pozwolą pisać nazwiska w języku polskim, to czy dużo to zmieni? Znam zresztą osoby, które od razu pobiegną zmieniać dokumenty, ale sporo osób też mówi, że im to nie przeszkadza, że są to dodatkowe koszty itd., jednakże nie chciałbym, żeby moje nazwisko w jakiś sposób zniekształcono.

Jeżeli chodzi o pisanie ulic w języku polskim w regionach, w których większość stanowią Polacy, to staram się też wczuć w sytuację drugiej strony konfliktu i tak kiedyś pomyślałem, że gdyby to było w okolicach Warszawy i gdyby tam mieszkała liczna mniejszość rosyjska, białoruska czy jakakolwiek inna, to czy podobne dwujęzyczne napisy by pasowały. Dzisiaj to nie ma żadnego znaczenia, ale oczywiście 20 lat temu, kiedy Polska i Litwa odzyskiwały swoją niepodległość, to miało bardzo dużą wagę. Cieszę się jednak, że wbrew wielu politykom, polscy i litewscy naukowcy oraz znane osoby rozumieją ten problem, podpisują różnorodne apele i tym samym pokazują, że jeżeli chcemy, to możemy jakoś działać oraz znaleźć korzystne dla obu stron rozwiązanie.

- Jakie miejsca w Wilnie są najmilsze Twemu sercu pod względem kulturowym, gastronomicznym i estetycznym?

Lubię wszelkiego rodzaju kina, ponieważ to nie jest tego typu rozrywka, że muszę jakoś specjalnie zaplanować swój czas, aby wybrać się na jakiś film, chociaż należy przyznać, że tu na Litwie brakuje mi trochę kina polskiego. Oczywiście, staram się obejrzeć wszystkie filmy polskie podczas tygodnia kina polskiego, ale to jest dla mnie zdecydowanie za mało i często chce się trafić na premierę, a nie czekać na film kilka miesięcy lub pół roku. Niestety jednak takiej możliwości nie ma i tego chyba mi tak naprawdę brakuje: swoistego komfortu i wyboru. Co się tyczy gastronomii, to z pewnością lubię cepeliny, lecz nie ze śmietaną, tylko z zasmażką. W moim regionie cepeliny nazywają się kartacze, może są trochę inne od wileńskich, ale np. w południowej części Litwy faktycznie mało albo niewiele się różnią. Uwielbiam też wszelkiego rodzaju babki ziemniaczane, kiszkę ziemniaczaną i muszę powiedzieć, że to co na północnym wschodzie Polski jest kuchnią regionalną, tutaj, na Litwie, jest kuchnią narodową i co najmniej w 95 proc. jest to kuchnia identyczna.

Co się tyczy ulubionych miejsc, to bardzo lubię park w Karolinkach i mimo to, że ma co najmniej podejrzaną reputację, jest to fantastycznie zalesione miejsce w mieście, gdzie można sobie pojeździć rowerem, co zresztą uwielbiam. Na samym początku jak tu zamieszkałem, szukałem po prostu jezior. Jestem z Augustowa, a tam dookoła jest dużo jezior, więc trochę mi ich brakowało. Odkryłem wówczas dla siebie Zielone Jeziora, ale niestety, zauważyłem, że od kilku lat jest tam coraz brudniej i dlatego obecnie zazwyczaj jeżdżę do Trok.

- W niedawnym wywiadzie dla Polskiego Radia, Twoja współpracowniczka Barbara Sosno wspomniała, że jesteś popularny wśród kobiet Wileńszczyzny, które uwielbiają słuchać Twego magicznego głosu. Powiedz proszę co najbardziej cenisz w kobietach?

Serdeczność i dziewczęcość są fajnymi rzeczami, ale na pewno dla mnie najważniejszy jest uśmiech. Jak widzę roześmiane oczy, sprawia mi to wielką przyjemność i tak naprawdę życzyłbym wszystkim, aby więcej się uśmiechali, gdyż w naszym otoczeniu jednak cały czas tego brakuje.

- Co jest dla Ciebie absolutnym szczęściem?

Z perspektywy mojej dziesięcioletniej przygody antenowej mogę powiedzieć, że jest to możliwość wykonywania tego, co się chciało zrobić. Kiedyś składając do radia swoje CV, nie sądziłem, że przez tyle lat będę mówił do mikrofonu i szczerze mówiąc jestem szczęśliwy, że mogę pracować w tym zawodzie. Jeśli ludzie chcą mnie słuchać i robię to co lubię, to jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (3)