Korzystam więc z jedynej deski ratunku kierowcy w korku, włączam radio i serwis informacyjny czytany przesadną polszczyzną, czasami nawet jak na Wileńszczyznę zbyt przesadną, absorbuje moją uwagę.

Katastrofy, plagi, wichury - mam dziwne wrażenie, że prezenter nieźle się bawi donosząc słuchaczom o kataklizmach. Tymczasem moją uwagę przykuła mała wzmianka o tym, że jak wynika z sondażu opinii społecznej wykonanego przez „Spinter tyrimai” chleb emigranta dla mieszkańców Litwy ciągle jest bardziej niż atrakcyjny. Liczby są bardziej niż wymowne: około 6 proc. Litwinów w najbliższym czasie planuje emigrację, 10 proc. respondentów zastanawia się nad emigracją dość często, a 25 proc. myśli o tym od czasu do czasu.

Przypomina mi to masową ewakuację czy też exodus z tonącego statku. Niestety, wcale nie jest to śmieszne, a wieszczy coraz to większe kłopoty, na skutek których mieniąca się niegdyś jednym z bałtyckich tygrysów Litwa, może skurczyć się do rozmiarów skunksa. Wczorajsi dumni ze zdobytej niezależności od Związku Radzieckiego Litwini, a dziś już pracownicy fabryk i farm w Anglii, Niemczech czy Norwegii wygnani przez „wspaniałe” warunki do życia na Litwie żartują: „Ostatni z Litwinów, odlatując wieczorem z lotniska do Londynu pstryknie włącznikiem światła i na Litwie zapanują ciemności”. Chciałbym, aby ten smutny żart nigdy się nie ziścił, a Litwa - mój kraj, w którym od setek lat mieszkali moi przodkowie, był równie wielki i dumny jak za rządów np. Stefana Batorego. Niestety jak na razie okoliczności wskazują na coś zupełnie innego. Nękana przez emigrację, beznadziejnie chora na kredyty i długi, służalcza wobec Brukseli i Waszyngtonu, Litwa stacza się co raz to dalej po pochyłej. Tu czytelniku możesz się obrażać, możesz dyskutować, będę tylko zadowolony, jeżeli uda się ci się dowieść, że kroczymy drogą wiodącą ku światłej przyszłości...

A propos ciemności, o których wspomniałem po
wyżej, rząd Litwy czyni tytaniczne wręcz wysiłki, aby w kraju powstała nowa elektrownia jądrowa, która to ma zapewnić światłą przyszłość i przy okazji przyczynić się do niezależności energetycznej kraju. Tu, w moje ponure rozważania co do przyszłości kraju, wkradł się znowu głos prezentera z radia. Obwieszczając wszem i wobec, że największy akcjonariusz banku Ūkio bankas Władimir Romanow oświadczył, że Litwa powinna budować elektrownię atomową z Białorusią albo z Rosją. Zdaniem bankiera, który w tym roku założył partię polityczną, po tym, gdy Białoruś i Rosja zadecydowały o budowie swych elektrowni, litewski projekt stracił na rentowności i konkurencyjności. Czy stracił? Niewiadomo... Wiadomo natomiast, że budowa elektrowni oznacza pieniądze, duże pieniądze. Za duże jak dla małej Litwy, politycy której co rusz rzucają zaklęciami w Łotwę, Estonię i Polskę próbując przekonać rządy tych krajów do uczestnictwa (czytaj do zastrzyku gotówki) w budowie elektrowni.

Jak na razie skutki owych zaklęć są marne: Polska wycofała się i na razie nie zanosi się, aby zamierzała wrócić. Wygląda na to, że żaden reset stosunków pomiędzy Warszawą a Wilnem tu nie pomoże. Łotwa i Estonia również kręcą nosem niepewni przyszłości elektrowni. Tyle o elektrowni, natomiast mocno byłem zdziwiony odwagą bankiera, który atakując energetyczny projekt - oczko w głowie obecnych władz - widocznie wolał puścić w niepamięć los banku „Snoras”, znacjonalizowanego przez władze Litwy. Mimo iż władze starannie zapewniają o tym, że bank trzeba było znacjonalizować, bo... powodów wymienia się mnóstwo, jednak wygląda na to, że rosyjscy biznesmeni-właściciele banku po prostu podpadli i władzom Litwy, i innym bankierom. Tymczasem, nie od dziś wiadomo, że to co się wydarzyło raz, może się wydarzyć po raz wtóry...

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (69)