Wszystkie obco brzmiące nazwiska zapisywane przy pomocy alfabetu łacińskiego, w tym również polskie, powinno się pisać zgodnie z oryginałem.

- Jest Pan swoistym rentgenem językowym - wystarczy otworzyć usta, a Pan od razu postawi diagnozę, na jaką „chorobę językową” cierpi rozmówca. Jak można ocenić stan zdrowia większości ludzi spoza akademickich murów katedry języka litewskiego?

Nie jestem rentgenem, choć z łatwością rozpoznaję, z którego regionu Litwy pochodzi mój rozmówca. Wszyscy najczęściej używamy najróżniejszych współczesnych dialektów, socjolektów, zwykłej odmiany języka potocznego, jednak pewne osoby powinny posługiwać się poprawną, standardową odmianą litewszczyzny. Są to wykładowcy, nauczyciele, dziennikarze (na co zwracam uwagę!). Błędem jest założenie, że badacze językowi, lingwiści, inspektorzy, komisje językowe w jakiś sposób użytkowników tego języka kontrolują czy też próbują potępiać. Specjaliści rozumieją, że żywy język posiada różne odmiany. Rozumiemy więc również, że powinien istnieć styl doniosły, wysoki języka litewskiego, który obowiązuje elitę. Istnieje też język masowy, czy tego chcemy, czy nie, który jest językiem powszechnym, czy nawet standardowym. Wcześniej językiem dużej części naszego narodu była gwara, ale teraz, gdy siedemdziesiąt procent mieszkańców Litwy mieszka w miastach, wszyscy kończą szkoły średnie, w których obowiązuje podobny materiał nauczania, czytają te same gazety, książki, są mobilni, to język mówiony stał się językiem powszechnym albo jego uproszczoną odmianą, a gwarami posługuje się coraz mniej osób.

-Nie ulega wątpliwości, że dbałość o język jest bardzo ważną kwestią. Jak utrzymać równowagę między dbałością i pielęgnacją języka a tym, by był on żywy i wygodny w użyciu?

Złość mnie bierze, że często z dobrych założeń robi się karykaturę. Mówię tu o miłości do języka, jego pielęgnacji i ochronie. Wiele osób na Litwie jest pozytywnie nastawionych wobec mowy ojczystej, chce się jakoś przyczynić do jej zachowania, ale zupełnie nie rozumie, czym jest język. Język zmienia się, jest jakby żywym organizmem. W momencie, gdy społeczeństwo robi krok do przodu w swym rozwoju – od wspólnoty rolniczej do industrializacji, od industrializacji do społeczeństwa informacyjnego, od informacyjnego dążymy do społeczeństwa twórczego – my, każdy członek wspólnoty, również musimy się zmieniać. Zmieniają się zwyczaje, styl życia i jego jakość, relacje społeczne itd. Język, jako nieodłączna część bytu człowieka, również nie jest wyjątkiem i się zmienia. Dlatego język z epoki kamienia łupanego czy społeczności chłopskiej nie będzie odpowiadać obywatelowi świata XXI wieku. W kontekście standaryzacji języka, jego pielęgnacji, miłości do niego, musimy przede wszystkim zadbać o to, aby był częścią naszego codziennego życia, żeby był wygodny w użyciu. Jeżeli nie będzie wygodny, to nie będziemy go używać. Jeżeli traktujemy język jak eksponat w skansenie, to zrównamy go z łaciną, sanskrytem. Próżne są tu wszelkie gorzkie żale, że jakaś archaiczna forma ulega zatraceniu, albo że mamy obecnie inny język, niż w czasach sowieckich.

Niestety, w naszym społeczeństwie takie podejście dominuje, można je scharakteryzować zaklęciem: „pozostawmy to, co zastaliśmy”. Nie pozwolimy na pisanie litery „w”, do nazwisk kobiet będziemy dodawać końcówki wskazujące na ich stan cywilny niezależnie od ich woli, słowo „renesans” (Renesansas) będziemy pisać z wielkiej litery, a „średniowiecze” (viduramžiai) z małej i łapy precz od naszego języka! A przecież życie idzie do przodu wielkimi krokami, a wraz z upływem czasu coraz mniej osób przestrzega tych wszystkich bzdur, o których dopiero co mówiłem, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego ani z normą językową, ani z pielęgnacją języka. Dąży się do tworzenia języka niewygodnego, a przecież człowiek instynktownie pozbywa się wszystkiego, co jest niewygodne w użyciu. Od studentów kierunków technicznych coraz częściej słyszę: „Chciałbym pisać pracę magisterską po angielsku. – Dlaczego? – Tak jest łatwiej.” Wniosek jest jeden: nie uchronimy języka, jeśli narzędziem tej ochrony ma być wstecznictwo. Dlatego uważam, że należy jak najszybciej ustalić, czym jest pielęgnacja języka – na pewno nie jest nią jego konserwowanie i zamrażanie.

W ostatnich latach, być może w odpowiedzi na pojmowaną w ten sposób pielęgnację języka, coraz częściej i głośniej słyszymy postulaty nowej szkoły „miłośników języka”: znieśmy zupełnie wszelką kontrolę i standaryzację języka. Tak również nie można, byłby to powrót do XV wieku, do czasów, zanim pojawiła się pierwsza książka po litewsku, tym bardziej, że nawet pierwsza litewska książka nie była napisana językiem, jakim posługiwał się Mažvydas. Jej tekst obejmuje elementy różnych gwar, zatem stworzono swego rodzaju język standardowy. Etap używania gwar prawdopodobnie jest już za nami; cywilizowany naród powinien stworzyć powszechny i w ostateczności unormowany język, dlatego stale należy nad nim sprawować nadzór i porządkować – normy same w sobie nie istnieją.

Jednocześnie słabością, jak i niebezpieczeństwem w podejściu „obozu” przeciwników normowania języka jest to, że populistycznie nawołują do używania mowy potocznej, ignorując zalecenia językoznawców. Jednak zapomina się, że ludzie nie są jednolitą masą – różni się pozycja społeczna, wykształcenie, stopień zamożności itd. A różnice są takie, że z rozmowy łatwo odróżnić studenta od sprzedawcy na rynku, nauczyciela od przeciętnego kierowcy ciężarówki itd. W pełnowartościowym społeczeństwie funkcjonują różne odmiany języka. Wraz z elitą kształtuje się jej język (nauczycieli, inżynierów, posłów, krytyków, dziennikarzy), a taksówkarze będą porozumiewać się swoim językiem. I nikt nie wymaga, żeby hydraulik mówił jak chirurg. Ale nietrudno jest sobie uświadomić, że język wyższych klas społecznych powinien być unormowany, podczas gdy od przedstawicieli niższych klas nikt tego nie wymaga. Dlatego sprzeciwianie się „despotyzmowi” językoznawców jest wyważaniem otwartych drzwi oraz uniemożliwianiem ochrony języka, dążeniem do tworzenia nowych norm bez wyjaśnienia, dlaczego będą lepsze niż poprzednie. Te dwie skrajności, hamowanie zmian w języku i burzenie norm językowych, są największym wewnętrznym zagrożeniem wobec naszego języka.

- Do czego Pan dążył, gdy pracował Pan nad pierwszym swoim podręcznikiem języka litewskiego wraz z językoznawcą Viliją Salienė: co nowego koniecznie musiało się w nim pojawić i co, Pana zdaniem, nie było już potrzebne? W końcu zwykle, gdy podejmujemy się takiej pracy, część elementów kontynuujemy, inne zmieniamy, jedne znów uwydatniamy, inne zaś usuwamy w cień?

Bardzo lubię przygotowywać podręczniki, bo mogę w nich odzwierciedlić swoje idee związane z językiem, jego rozwojem. W ten sposób pomysły nasze, czyli autorów podręczników, dochodzą do społeczeństwa, do najbardziej chłonnej jego części. Vilija i ja napisaliśmy swe doktoraty, regularnie publikujemy artykuły naukowe, ale tak naprawdę nie wiem, czy ktoś to czyta. Być może to wszystko tylko się zbiera kurz w bibliotekach. Podręczniki to co innego –to prosta droga do popularyzacji kwestii językowych. Podobnie jak rozmowy z wami – dziennikarzami.

Nie podoba mi się, że przedmiot nauczany w szkołach nazywany jest najczęściej tylko „językiem litewskim”. W rzeczywistości nie jest to tylko język, lecz również literatura. W ten sposób tworzy się również programy nauczania – osobno język i osobno literatura. Takie nazwy wnoszą dużo niepotrzebnego zamieszania. Dlatego chcę podkreślić, że w podręcznikach do języka litewskiego piszemy o języku litewskim, a zagadnień literackich w ogóle nie poruszamy. Robimy tak nie bez powodu – absolutnej większości tekstów, które codziennie czytamy w internecie czy w prasie, nie można zaliczyć do literatury pięknej. Jest to lawina najprzeróżniejszych tekstów: informacje, różne instrukcje obsługi, podręczniki, encyklopedie, leksykony, przewodniki turystyczne, wspomnienia, agitacje partyjne, przemówienia, demagogia, kłamstwa itd. Powinniśmy się uczyć takie teksty rozumieć, oceniać, przyjmować lub odrzucać. A skoro podręczniki piszemy dla uczniów starszych klas i dla ich nauczycieli, to chcemy, by były ciekawe i przydatne dla twórczych pedagogów oraz myślących uczniów, którzy razem uczyliby się rozszyfrowania różnych tekstów, obiektywnej ich oceny i byliby odporni na zalewający nas słowotok.

Każdy lituanista powie, że w ramach lekcji należy kształcić cztery umiejętności językowe: czytania (nie sylabizowania, lecz rozumienia czytanego tekstu), pisania, słuchania i mówienia. Nauczanie języka (nie literatury) ma się opierać o współczesne teksty, zrozumiałe dla nastolatków. A stwierdzenie, że dla współczesnego nastolatka bliskie mogą być teksty Žemaitė czy Donelaitisa jest niepoważne. Oczywiście uczeń powinien je znać, bo są one częścią historii literatury, naszego dziedzictwa, samoidentyfikacji, naszej kultury. Jednak języka lepiej nauczać w oparciu o teksty współczesne. Przestrzegamy tych założeń w naszych podręcznikach języka litewskiego, które mimo wszystko czasami są krytykowane.

- Jak Pan sądzi, czy zwyczaj pisania wiadomości mailowych czy smsowych bez litewskich znaków i interpunkcji ma wpływ na język?

Bardzo się cieszę z poczty elektronicznej – w ten sposób odradzają się gatunki epistolarne. Odradzają się po wielu latach, w innej formie, przy pomocy innych środków wyrazu, ale i tak jest to bardzo dobre zjawisko. Druga bardzo ważna rzecz – zanika granica między językiem mówionym a pisanym. Dzisiaj coraz częściej możemy sobie powiedzieć zamiast „zobaczenia zobaczymy się” - „ spiszemy się”. Wyrażając swoje myśli w formie maila niekoniecznie piszemy list – najczęściej jest to rozmowa prowadzona pisemnie. Dlatego staramy się jak najbardziej zbliżyć język pisany do mówionego. Nie zawsze wiemy, jak to zrobić, co jest dopuszczalne, a co nie. W litewskim języku mówionym nie ma ani „w”, ani głosek nosowych czy przecinków, nie ma liter dużych i małych, granice między zdaniami są rozmyte, dlatego naturalne jest to, że w miarę zbliżania się do języka mówionego wszystkie te elementy zanikają w języku pisanym. W mowie jest za to dużo intonacji, mimiki, nastroju – to również staramy się przekazać. Bardzo cieszę się, że na portalu „Delfi” zachęcają Państwo do pisania komentarzy po litewsku, z użyciem litewskich znaków. Powinniśmy czuć zobowiązanie wobec swego języka i jego reguł w piśmie.

Również nie potępiałbym sms-ów, tak bardzo popularnych wśród młodego pokolenia, tak często też nazywanych na Litwie „krótkomową” czy „nowomową”. Na świecie jest dużo odmian języka, w tym formy kodowane. Są też takie narody, gdzie kobiety mówią językiem, którego nie rozumieją mężczyźni. Trudno powiedzieć, czy jest to dobre, czy złe? Chłopiec, który przed chwilą na korytarzu relacjonował swoim kolegom obejrzany film wykrzyknikami: bam!, bach!, aaa!, plusk plum!, poproszony do tablicy od razu zmienia kod i opowiada tak, jak należy. Oczywiście byłoby źle, gdyby kod pozostawał niezmienny i uczeń napisałby wypracowanie skrótami sms-owymi, jak to się stało w jednej z londyńskich szkół, o czym pisało „Delfi”. Ów przykład wypracowania przytaczamy w jednym z naszych podręczników i zachęcamy do omówienia go z nauczycielem. Łatwe „przełączanie” kodów jest jednym z objawów dobrej znajomości języka. Pisanie wiadomości tekstowych również ma swoje miejsce w szeregu kodów, jednak nie powinno się przenosić tego kodu do innych dziedzin życia.

Co do relacji między językiem mówionym a pisanym, to zawsze pierwszeństwo ma język mówiony. Pismo jest rzeczą wtórną, umowną, wynikającą z tradycji, która może ulegać zmianom w szybszym lub wolniejszym tempie niż sam język.

- Czym się kierują młodzi ludzie wybierając studia na kierunku filologii litewskiej?

Trudno powiedzieć, co ich tu sprowadza. Filologia to swego rodzaju sposób myślenia i postrzegania świata. Filolog jest zarówno kontynuatorem tradycji, jak i tym, kto dokonuje oceny współczesności. Niektórzy wciąż chcą być filologami, znać języki, zagadnienia językoznawcze czy literackie. Wydział filologii nie przygotowuje poetów ani pisarzy – jest to powołanie i tylko Bóg wie, jak tacy ludzie się rodzą. Jeśli ktoś chce zostać pisarzem, niekoniecznie musi mieć ukończoną filologię, może nim zostać osoba z dowolnym wykształceniem.

Dla filologa ważne jest logiczne myślenie, które bardzo się przydaje w badaniu języka. Nasza nauka opiera się nieco na spekulacji, a ileż są warte spekulacje pozbawione logiki? Chcielibyśmy przyciągnąć na nasz wydział więcej tych, którzy osiągają dobre wyniki w matematyce, lecz jak to zrobić? Już od kilku lat proponuję, by przy rekrutacji zwrócić uwagę na oceny z matematyki kandydata, lecz nie spotkało się to z przychylnym przyjęciem kolegów. Myślę, że to trochę zmieniłoby układ studentów naszego wydziału. Choć znowu powstaje pytanie – w dobrą czy złą stronę? Sądzę jednak, że warto spróbować. W każdym bądź razie, młody człowiek, który wybiera studia o kierunkach humanistycznych, stanowi przyszłą elitę naszego społeczeństwa. Pod tym kątem staramy się kształcić naszych studentów.

- Nikt nie wątpi w pozytywny wpływ tych studiów na rozwój osobowości, ale czy nie jest to jeden z tych wydziałów, które kształcą przyszłych bezrobotnych?

Nie kształcimy naszych studentów pod kątem określonego miejsca pracy. Na rynku pracy nie poszukuje się specjalistów w zakresie fonetyki lub składni, znawców literatury XIX wieku czy filozofów. Patrząc na nasze społeczeństwo często jakoś zapominamy, że oprócz konkretnych, jasno uregulowanych zawodów inżyniera, sędziego czy medyka, jest jeszcze mnóstwo miejsca na działania publiczne. Na przykład, premier. Kto go kształci? A kto kształci prezydenta? Posła lub jego doradcę? Nikt? Nieprawda. Wszyscy ich kształcimy. Uniwersytet, który kształci człowieka, zwłaszcza humanistę, w szerszym zakresie, uczy nie tylko przedmiotów specjalistycznych. Oczywiście gdy słyszę, że nasz student pracuje w supermarkecie przy kasie, to oceniam to jako porażkę uniwersytetu. Lecz słysząc, że nasz student-humanista zaczął pracować w służbie dyplomatycznej, cieszę się, że udało nam się wykształcić do pracy odpowiednią osobę, choć nie kształcimy specjalistów w tej konkretnej dziedzinie.

Wśród osób, które odniosły sukces, można wymienić przykład Lolity Varanavičienė, dyrektorki wydawnictwa „Tyto alba”, która będąc filologiem rozkręciła swoją działalność od zera, skutecznie nią zarządza, zarabia i pełni misję kulturalną. Naszym zadaniem jest kształcenie takich ludzi. W świetle najnowszych danych, jakie miałem okazję widzieć, 80 proc filologów znajduje zatrudnienie. Jest to dobry wynik. Oczywiście misja uniwersytetu i oferowane możliwości to jeszcze nie wszystko, sporo zależy od motywacji studenta i jego pracowitości. Lecz wszechobecne dyskusje o „koszykach” studenta oraz banalne próby zrobienia ze studiów biznesu przynoszą rezultaty - zwiększa się liczba studentów z przypadku.

- Jest Pan członkiem Komisji Terminów Komputerowych przy Instytucie Matematyki i Informatyki. Przykłada Pan wagę do tego, czy zaproponowane przez Pana terminy się przyjęły, zadomowiły się w społeczeństwie?

Nie, nie przykładam, gdyż jest to proces naturalny, słabo poddający się woli językoznawców. Czymże są w dzisiejszych czasach te nowe słowa? 99,9 proc. to terminy, czyli nazwy nowych pojęć lub przedmiotów. Pojawia się nowy przedmiot i tworzy się dla niego nowy termin albo jego nazwę zapożycza się z innego języka. Na przykład futbol jest pojęciem zapożyczonym i wcale mi nie przeszkadza, że w języku litewskim nie nazywa się go inaczej. Z kolei litewska nazwa koszykówki (krepšinis) jest stworzona przez nas, przyjęła się i nie wzbudza już żadnych emocji. Po prostu wyrosłem w tradycji tych pojęć i używam ich w neutralnym kontekście.

Terminy komputerowe tworzą nie językoznawcy, lecz specjaliści. Językoznawcy mogą zalecić ich stosowanie lub nie. Niektóre nowe terminy się przyjmują, spotykają się z przychylnym odbiorem, inne zaś nie. Ostatnio już częściej słyszę, że drukarkę Litwini nazywają „spausdintuvas”, a nie „printeris”. Wybierają ludzie. W języku łotewskim czy niemieckim komputer nazywa się inaczej – oni wymyślili swoje własne pojęcie, zaś my używamy obcego, bo tak się przyjęło. Społeczeństwo wykazuje zdrowy rozsądek i wybiera, co mu pasuje. W języku litewskim chyba połowa słów jest zapożyczonych, mnóstwo jest slawizmów, jak choćby muilas (mydło), vyšnia (wiśnia), morka (marchew), knyga (książka), bažnyčia (kościół), grybas (grzyb). Język tworzy naród, a nie językoznawcy, fizycy, chemicy czy matematycy.

Język jest niczym żywy organizm, a próby jego sztucznej reglamentacji są niepoważne. Wy, dziennikarze, chyba znacie na pamięć całe fragmenty broszury „Porady językowe” ( „Kalbos patarimai“). Proszę zwrócić uwagę na pierwszy wyraz – porady, nie regulacje czy zarządzenia. A porady każdy przecież ocenia sam. Postępujmy zatem w ten sposób. Wszyscy jesteśmy twórcami języka, a nie tylko dziennikarze, nauczyciele czy językoznawcy. Język dawał sobie radę bez językoznawców przez całe tysiąclecia i mam podstawy myśleć, że będzie żyć dalej. A moją pracą jest badanie języka jako zjawiska, jako jednej z cech człowieczeństwa w człowieku, jako wyrazu życia społeczeństwa.

- Na stosunkach polsko-litewskich negatywnie odbija się fakt, że Polakom na Litwie nie zezwala się na zapis swych nazwiska literami zgodnie z pisownią oryginalną, nielituanizowaną, np. zamiast „w” pisze się „v”. Jakie jest Pana zdanie w tej kwestii?

Przewodnicząca Komisji Językowej Irena Smetonienė niejednokrotnie przedstawiła opinię komisji: brak zezwolenia na stosowanie polskiej pisowni w nazwiskach ma charakter czysto polityczny. Jest to bardzo smutne, że takie decyzje polityków mają niewiele wspólnego z życiem. Problem ten został dawno rozwiązany, opisany w gramatyce języka litewskiego i nie budzi już żadnych wątpliwości. Na przykład weźmy „Współczesną gramatykę języka litewskiego” („Dabartinė lietuvių kalbos gramatika“) napisaną w bastionie lituanistyki – w Instytucie Języka Litewskiego. W niej znajdziemy słowa Aleksasa Girdenisa, którego miłość do języka litewskiego jest powszechnie znana. W części poświęconej alfabetowi litewskiemu jest wzmianka: „Uwaga. W wyrazach nielitewskich, zwłaszcza w nazwach osobowych, dopuszcza się również stosowanie liter Q, W, X…” Czy widzicie jakiś problem? Nie ma go. Ale demagodzy i kłamcy próbują z tego wyrwać jak najwięcej korzyści dla siebie, pokłócić się z Polakami z nadzieją, że w ten sposób upozycjonują się wśród wyborców jako litwomani i patrioci, wrogowie Polaków. Stąd niedawna propozycja Česlovasa Stankevičiusa jest zupełnie logiczna i zrozumiała. Jeżeli jakiś Niemiec o nazwisku Wolf (taki zapis widnieje w jego dokumentach) kupi na Litwie nieruchomość, to jego nazwisko w akcie własności powinno być zgodne z zapisem w jego dokumentach. Bardzo mi się nie podoba, gdy pseudoobrońcy litewskości powołują się na autorytet językoznawcy Jablonskisa lub Konstytucję. Weźmy do ręki książkę Jablonskisa „Raštai, IV tomas, kalbos dalykai” z 1935 r., znajdźmy tam pierwszy artykuł z 1890 roku, w którym przeczytamy: „Ir apmąstęs raštus bent Schleicherio ir Kuršaičio…“. Dalej – w jednym tekście napisanym przez Jablonskisa przed samą śmiercią widzimy „savo rašinį autorius skiria Stanislavui Dobrzyckiui…”.

Proponuję więc demagogom sejmowym poczytać sobie nieco z tych mądrych pozycji i postępować tak, jak prawdziwi krzewiciele języka litewskiego.

- Już od dawna dopuszczalny jest zapis nazwisk zamężnych kobiet bez przyrostka “-ienė”, jednak części społeczeństwa, szczególnie starszemu pokoleniu, trudno się z tym oswoić.

Każdy wybiera sobie to, co mu bardziej się podoba. Nazwiska bez przyrostka “-ienė”, lecz z końcówką „-ė“ są zgodne z tradycyjnym bałtyckim sposobem na feminizację rzeczownika (vilkas – vilkė, czyli wilk – wilczyca). Jest to wariant dużo starszy niż przedrostki „-ienė“ i „-aitė”. A każdemu, kto takie nazwiska zna jedynie z telewizji (na przykład Zvonkė, Bunkė) proponuję oderwać się od telewizora i wziąć do ręki książkę, na przykład Viktorii Daujotė. Ostatni swój tomik poezji Daujotytė podpisała jako V. Daujotė.

- Ciekawe, że młode pokolenie nie zna wprawdzie rosyjskiego, ale doskonale posługuje się rosyjskimi wulgaryzmami. Podobają się one również obcokrajowcom. Jak można wytłumaczyć tę popularność rosyjskich wulgaryzmów?

Nie wydaje mi się, że angielskie wulgaryzmy są bardziej łagodne lub mniej popularne. My w języku litewskim takich środków wyrazu nie mamy. A gdy nie ma własnych wulgaryzmów, wówczas przejmuje się obce, bo język nie znosi białych plam. Jeżeli potrzebny jest środek wyrazu, to albo tworzy się własny, albo zapożyczamy obcy. Język jest przede wszystkim środkiem komunikacji, nie obiektem uczuć, nie narzędziem literatury pięknej. Jeżeli istnieje zapotrzebowanie na wulgaryzmy, to są one stosowane. Przecież nie zaczniemy ich tłumaczyć na język litewski i wprowadzać zaleceń w tym zakresie.

- W sytuacji, gdy chcemy kogoś pouczyć, często przytaczamy w myślach przysłowia. Które z przysłów najczęściej się spełniają?

Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze.

- W Pana życiu jest wszystkiego dużo – dużo pracy, dużo dyskusji o języku, filologiem jest Pana żona, syn i synowa. Posiada Pan ziemię, a w domu ma Pan mnóstwo zwierząt: rybki w akwarium, wąż, psy i koty. Wygląda też na to, że nic z tego wszystkiego nie spadło Panu z nieba. Proszę się podzielić doświadczeniem i mądrością życiową, jak żyć szczęśliwie?

Jest to bardziej filozoficzne pytanie, niż mogłoby się to wydawać. Chciałbym wspomnieć o Petrasie Vileišisie, który, będąc świetnym specjalistą, inżynierem, budowniczym mostów, milionerem, w Wilnie nazywany księciem litewskim, był bardzo zarozumiały, bo chciał pokazać Polakom, że Litwini też nie są gorsi. Był to prawdziwy przedstawiciel elity, przekazał miliony złotych rubli na działania na krzewienie litewskości: z tego żyli inteligenci, na jego utrzymaniu były „Vilniaus žinios”, założył pracownię wyrobów metalowych, w której zatrudnił Litwinów i dążył do wykształcenia proletariatu litewskiego, lituanizacji Wilna, wspierał kolporterów książek, dążył do odwołania zakazu publikacji w języku litewskim, zajmował się wydawaniem książek i ich dystrybucją. Na te cele lekką ręką wydawał ciężko zarobione własne pieniądze. Jego mottem życiowym było to, czego nam dzisiaj bardzo brakuje: „pracuj i miej” – oto formuła sukcesu.

- Jeżeli kończąc rozmowę zaprosiłabym Pana na kawę przy użyciu niepoprawnego sformułowania „ant kavos” – czy zacząłby Pan prawić kazania, czy pominął ten fakt milczeniem, myśląc „co za dziennikarka”?

Jeżeli tak powiedziałaby przyszła dziennikarka, zwróciłbym uwagę na popełniony błąd. Pani odpowiedziałbym „einam įmesim”, podobnym wyrażeniem z języka potocznego.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (374)